Saturday, May 26, 2012

Golf po szkocku

W XII wieku miejscowy pasterz zamachnął się laską, walnął w kamień, trafił nim do nory królika i zaczął się zastanawiać, czy uda mu się jeszcze raz. W ten sposób narodził się golf. Gdzie indziej uważany za sport elitarny i zarezerwowany dla top managerów, w Szkocji golf jest sportem niemal plebejskim. Ten kraj ma największą liczbę pól golfowych na głowę mieszkańca a cena partyjki nie przekracza kosztów kolacji w średniej jakości restauracji. 

Lepszego miejsca na rozpoczęcie przygody z tym sportem nie mogliśmy chyba znaleźć. Efekty przerosły najśmielsze oczekiwania: dwie piłki wpadły do wody, króliki biegające po polu nabawiły się zawału serca, publiczność w pobliskiej knajpie widziała najlepszy kabaret w ciągu ostatnich dziesięciu lat a trawa zorana została nieudanymi uderzeniami kijków. Nawet ślicznie pozowane zdjęcia obnażają naszą słabość – piękny zamach wykonany a piłka jak leżała na ziemi u naszych stóp tak leży. A nie wypiliśmy nawet szklaneczki szkockiej...

Tuesday, May 22, 2012

Gruzja - podsumowanie

Gruzja to raj na Ziemi, glownie dla firm budowlanych zmieniajacych caly kraj doslownie w oczach. W Tbilisi stare domy wyburza sie i buduje od nowa, w innych miastach asfaltuje sie ulice, buduje hotele, stawia latarnie albo supermarkety. Przewodniki szybko staja sie nieaktualne, moj Bradt z 2011 roku nie wspominal ani slowem o bankomatach w Mestii ani o restauracji w Ushguli.

Zmiany w ludzkiej mentalnosci nie postepuja tak szybko. Goscinnosc i bezinteresownosc, charakterystyczna z reguly dla biedniejszych krajow, w Gruzji caly czas utrzymuje sie na wysokim poziomie. Turysta ciagle jeszcze jest tam zjawiskiem rzadko spotykanym, podczas dwoch tygodni na miejscu widzielismy tylko jeden autokar z zorganizowana wycieczka. 
Czlowiek nie czuje sie jak chodzacy portfel wypchany pieniedzmi, z ktorego miejscowi co chwila probuja cos wyciagnac. Kierowcy taksowek bez problemu pokazywali nam przystanki marszrutek, nie probujac wmawiac, ze o tej porze to juz nic nie jezdzi i zeby zabrac sie z nimi. W knajpach nawet jak nie bylo oficjalnego menu nie zadano wygorowanej zaplaty, pasjonaci negocjacji mogli nawet bez wiekszych problemow negocjowac rabaty.
Polska narodowosc z miejsca daje +10 punktow i niezaleznie od pogladow politcznych lepiej oficjalnie zgadzac sie z ogolnie tam panujaca teoria odnosnie Smolenska.

 
Moral z tego wszystkiego jest bardzo prosty: trzeba odwiedzic Gruzje jak najszybciej. Tak korzystna mieszanka nowoczesnosci i tradycji nie utrzyma sie pewnie dlugo; niektore miejsca w tym kraju maja niestety spore szanse na przemienienie sie w skansen. 

Trasa wyjazdu wygladala nastepujaco:


View Georgia in a larger map

... a przykladowe koszty mozna znalezc tu.

Thursday, May 17, 2012

Czy lubi Pani czaczę?

Gruzińskie jedzenie to temat – rzeka. W lokalnej kuchni dominują dania mięsne, które w trakcie przygotowania wyglądają mniej więcej tak:


…a po zakończeniu gotowania może z tego wyjść:
  • ostri czyli coś w stylu gulaszu z wołowiny, pomidorów i cebuli (to na pierwszym planie)
  • kubdari, czyli chleb nadziewany wołowiną (na planie drugim)

  • khinkali czyli megapierogi nadziewane mięsem i rosołem

  • kebab, czyli wiadomo co :-)

Wegetarianie znajdą też coś dla siebie. Hitem numer jeden są dla mnie bakłażany z orzechami.


Są też wszechobecne khaczapuri czyli buła z serem, choć akutrat to danie niespecjalnie mi smakowało i dlatego zdjęcia nie będzie :-)

Na deser mamy orzechy zatopione w soku z winogron.


A do tego wszystkiego najlepszym dodatkiem jest czacza, czyli lokalna wódka pędzona z winogron lub chleba (to w górach, jak winorośli nie ma w okolicy). Idealny środek na wspomaganie trawienia.


Najlepsza jest ta domowej roboty, tak dobra, że niektórzy nie chcą się z nią rozstać nawet po śmierci.

Wednesday, May 16, 2012

Grecko-gruzińskie rozmowy na szczycie


Zabawa z ogniem to niebezpieczna rzecz i jako pierwszy przekonał się o tym Prometeusz. Za wykradzenie tego sekretu Zeus skazał go na wieczne przykucie do skały i żeby mu się nie nudziło, dodał jego wątrobie do towarzystwa sępa.

Górą do której przykuto Prometeusza według przekazów jest Kazbek. Jeżeli tak rzeczywiście jest, to sęp jest jego najmniejszym zmartwieniem, o wiele gorsza jest pogoda. W maju zmienia się ona jak w kalejdoskopie, w jednej chwili jest upalnie i słonecznie, moment potem temperatura spada o parę stopni, zaczyna wiać i przychodzi burza albo nawet śnieg. Sam Kazbek prawie cały czas schowany jest w chmurach, biedny Prometeusz nie może nawet patrzeć sobie z góry na miasto ani nawet na będący bliżej kościółek Św. Trójcy.



Jedyna pociecha to ciekawe towarzystwo, tuż obok do skały przykuty jest jego gruziński kolega Amirani. On dla odmiany nic nie ukradł, dostało mu się za całokształt i wątpienie w wszechwładzę bogów. Obaj skazańcy mają pewnie tematy grecko-gruzińskie obgadane do granic możliwości.

Monday, May 14, 2012

Ziutek Słoneczko

Do muzeum trafić jest banalnie prosto, intuicyjnie jak korzystanie z ipoda: dojść na Plac Stalina, potem skręcić w Aleję Stalina i na jej końcu widnieje cos w rodzaju stacji metra. To dom, w którym urodził się i spędził pierwsze lata swojego barwnego życia Ziutek Słoneczko. Pod koniec lat 30. ubiegłego wieku walący się domek przykryto na rozkaz Berii betonowym parasolem, dlatego wygląda teraz tak jak wygląda. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze cokołu i pomnika Stalina, usuniętego z centrum Gori w 2010. Poki co jest tylko głęboki dół, parę prętów i tablica z wizualizacją świetlanej przyszłości. 


Samo muzeum to relikt minionej epoki i przykład propagandy w najlepszym stylu: zdjęcia, cytaty, dokumenty czy nawet patetyczna maska pośmiertna pokazują prawie same pozytywne cechy Stalina. Trzeba dobrze wczytać się w dokumenty, żeby znaleźć coś negatywnego: pakt Ribentrop - Molotow i negatywna charakterystyka Lenina schowane są gdzieś po kątach ekspozycji a o głodzie na Ukrainie nie wspomniano wcale. 
Wiele eksponatów  pochodzi z drugiej połowy XX w, nawet po referacie Chruszczowa kult wodza nie ustał. Zresztą po wygłoszeniu tego refaratu w Gori wybuchły zamieszki, mieszkańcy nie pozwolili na oczernianie najsłynniejszego syna tego miasta. Sądząc po nazwach ulic i placów wielu z nich nie pozwala na to także i dziś.

 

Obecne władze Gruzji zgodnie ze swoją antyrosyjską polityką planują zamienić muzeum Stalina na muzeum ofiar stalinizmu. Ja bym obecnej ekspozycji nie ruszał, tylko urządził muzeum ofiar w budynku albo w salach obok. Wtedy każdy będzie mógł porównać propagandę z rzeczywistością.

Sunday, May 13, 2012

Gruzińska Kapadocja


Vardzia to miniaturowa gruzińska wersja Kapadocji. Okres świetności przypadał na przełom XII I XIII wieku, wtedy w rozlicznych pieczarach wydrążonych w skale mieszkało ponoć dwa tysiące mnichów. Potem przyszło trzęsienie ziemi, Persowie, Turcy a na koniec Sowieci. W efekcie, z ponad trzech tysięcy pieczar mieszczących poza klasztorem I kościołem także stajnie, piekarnie czy winiarnie pozostalo tylko paręset pomieszczeń. Ale wrażenie I tak jest duże, choć bieganie wąskimi tunelami w górę i w dół nie spodoba się osobom cierpiącym na klaustrofobię.



Mnisi wrócili do Vardzii. Na ponowne otwarcie piekarni nie ma chyba co liczyć ale wino można kupić w restauracji przy wejściu.

Friday, May 11, 2012

Kutaisi

Poza swojsko brzmiącą nazwą Kutaisi nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Stara katedra, będąca niby na liście UNESO jest chyba w odbudowie i za pare lat będzie pewnie lśnić nowością. Innych zabytków nie stwierdzono, w zamian za to turysta może przebierać w zakładach fryzjerskich albo cukierniach. Nie udało się nam znaleźć nawet porządnej restauracji i musieliśmy zadowolić się różowym barem mlecznym Flaming. Troche mało jak na drugie co do wielkości miasto w Gruzji, zamieszkałe od paru tysięcy lat i będące pare razy stolicą. Dopiero nocą budynki zaczynają wyglądać bardziej reprezentacyjnie i fotogenicznie.


Za to parę kilometrów za miastem jest prawdziwa perełka, klasztor w Gelati. Położone jak zwykle nad wielką przepaścią to miejsce ma tysiąc lat historii, dobrze zachowane freski, mozaiki i groby wielu władców gruzińskich. 



W średniowieczu Gelati opisywano jako “drugą Jerozolimę” albo “lepszą wersję Athos”. Nie dziwne, że nawet Saakashvili zdecydował podczepić się pod narodową tradycję inaugurując tu swoją prezydenturę w 2004 roku. W tym kontekscie miejsce spoczynku jego dobrego przyjaciela Lecha K. na Wawelu wydaje się być bardziej zrozumiałe.

Thursday, May 10, 2012

Wieże z kamienia


Od momentu wynalezienia wiadomości Kaukaz był na czołówkach gazet, dzienników telewizyjnych a ostatnio serwisów internetowych. Wojen i rewolucji było tu co nie miara, nie dziwne, że lokalni mieszkańcy nie czuli się zbyt pewnie we własnych domach. Przygotowując się na najgorsze budowali kamienne wieże służące im za schronienie w razie niebezpieczeństwa. Im bogatsza i bardziej znaczna rodzina, tym więcej miała wież i tym wyższe one były. Sporo z nich przekraczało 20 metrów i miało sześć pięter, chroniąc ludzi, zwierzęta, jedzenie i mienie przed najeźdźcami. 


Dziś większość wież rozpada się przegrywając walkę z czasem. Tylko niektóre są zabezpieczane, odnawiane a nawet przerabiane na oryginalne pokoje hotelowe. 


Rewoulucje i wojny domowe przegrywają konkruencję z bardziej prozaicznym niebezpieczeństwem na gruzińskim Kaukazie – z wypadkami samochodowymi. W dzisiejszych czasach o wiele więcej ludzi, szczególnie młodych, umiera wpadając samochodem na drzewo albo rozbijając się o skały. Ich znajomi odwiedzając groby, biesiadują, wypijają piwo albo coś mocniejszego zwiększając tym samym własną szansę na dołączanie do zmarłych.


Dziś po południu w lokalnej knajpie spotkaliśmy dwóch mężczyzn swiętujących urodziny. Po paru litrach wina i toastach za przyjaźń polsko-gruzińską i za Kaczyńskiego wsiedli w samochód i pojechali do domu. Ciekawe, czy dojadą....

Sunday, May 6, 2012

Dlaczego kobiety mogą wnosić broń do cerkwi?

Większość Gruzinów wyznaje prawosławie i to w sposób o wiele bardziej aktywny niż pójście do cerkwii raz do roku. Wszystkie odwiedzone przez nas świątynie były pełne wiernych i nie były to same staruszki po siedemdziesiątce. Sporo było ludzi młodych, nawet krzepcy panowie w dresach zapalali świeczki przed świętymi obrazami i żegnali się zamaszyście.


Z drugiej strony cała ta religijność nie jest moherowa. Wizyta w lokalnej Częstochowie, którą dla Gruzinów jest Mccheta potwierdza to, co zauważyliśmy już wcześniej: podejście do religii a przynajmniej do nabożeństw jest o wiele luźniejsze niż na przykład w Polsce. Przy ołtarzu odprawiana jest msza a w tym czasie w bocznych nawach trwa swobodna rozmowa i wymiana najnowszych plotek. Pielgrzymi robią sobie zdjęcia na tle ikon, członkowie chóru podczas śpiewu odchodzą na bok i zaczynają rozmawiać przez komórkę.

Gruziński kościół nie hołduje chyba równouprawnieniu. Mężczyznom oficjalnie nie wolno wnosić do cerkwii broni ani komórek (jak wspomniałem powyżej, nikt się tym nie przejmuje), kobiety takich zakazów nie mają, muszą tylko nie odsłaniać za dużo ciała i bez wyrzutów sumienia mają prawo podejść z kałasznikowem pod sam ołtarz - co nie jest zakazane to jest dozwolone :-)


Mniej pompatyczny, kościół gruziński jest chyba o wiele bliższy zwykłemu człowiekowi niż nasza rodzima wersja narodowo-katolicka. Wierni witają się z popami jak ze znajomymi i rozmawiają jak starzy przyjaciele. Nie ma wywyższania się i spoglądania na parafian z góry, zamiast tego jest kontakt równego z równym. Kiedy tak będzie u nas?

Saturday, May 5, 2012

Gruzji marsz na zachód

W przeciwieństwie do Kazachstanu albo Białorusi Gruzini próbują jak mogą zerwać z przeszłością socjalistyczną. Z tego powodu w pocie czoła skuli dawne symbole Związku Radzieckiego (no, może poza gwiazdą)...


...i pełnymi garściami czerpią z amerykańskiej szkoły marketingowej.


Muzeum okupacji radzieckiej ma stałą ekspozycję pokazującą jak to kiedyś było źle a z młodymi ludźmi o wiele łatwiej dogadać się po angielsku niż po rosyjsku. Flagi Unii Europejskiej wiszą na co drugim maszcie i chyba tylko w kwestii mody kraj pozostaje w tyle - podkolanówki królują na nogach Gruzinek. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, moze to jest trendsetting?

Westernizacja kraju przybiera jednak czasami rozmiar groteski -  w jednym z kościołów widzieliśmy obdarowywanie biednych kromkami chleba i kubkami z Pepsi; trzeba bedzie przeformułować stare powiedzenie o chlebie i wodzie.

Pierwsze wrażenie: wszystko tu sie buduje i trzeba będzie przyjechać jeszcze raz jak tylko modernizacja Tblisi sie skończy. Poki co ruszamy poza stolicę.

Wednesday, May 2, 2012

Jest interes do zrobienia (a nawet dwa).


Pomysł na biznes jest banalnie prosty i będzie niedługo opatentowany: urlop dietetyczno-odchudzający na jachcie na Bałtyku. Zamiast męczyć się na siłowni albo zjadać siemię lniane czy błonnik wysatrczy dać się porwać chorobie morskiej a po paru dniach waga zacznie wskazywać parę kilogramów mniej :-)


Kto w przerwie pomiędzy dwoma turnusami będzie miał siłę wyjść na stały ląd na Bornholmie, przezwycięży falowanie chodnika i pospaceruje trochę po Rønne, zauważy dwie rzeczy. Po pierwsze, wszystko na wyspie kręci się wokół morza i nawet w kościele na ołtarzu zamiast obrazu lokalnego świętego zobaczyć możemy rozbitków na malutkiej łódce walczących ze sztormem. 


Po drugie, starsze panie mają o wiele prostsze życie niż gdziekolwiek indziej. Nie muszą wystawać przez cały dzień w oknie żeby podglądać sąsiadów i mieć temat do plotek. Mogą spokojnie siedzieć przy stole, popijać herbatę i przez sprytny peryskop obserwować co się dzieje na ulicy. 


 Dystrybutor tych urządzeń na Polskę pilnie poszukiwany, jest interes do zrobienia.