Wednesday, June 29, 2011

Owczy pęd

Przez lotnisko we Frankfurcie przewija się ponad 140 000 pasażerów dziennie czyli więcej ludzi niż mieszka np. w Płocku.

Z reuły wszystko działa sprawnie i nie odczuwa się takiej ilości ludzi. Ale wystarczy większy deszcz, tak jak dzisiaj, i wszystko zaczyna się walić jak kostki domina. Samoloty się spóźniają, cały Płock biega od jednej bramki do drugiej chcąc zdążyć na swój przesiadkowy lot i nie utkiwć na lotnisku na dłużej. Kobiety w szpilkach ścigają się z mężczyznami w garniturach. Obok mknie pięciosobowa rodzina, z mniejszymi szansami w tym wyściugu, bo pchają przed sobą wózek dziecięcy; muszą co chwila zatrzymywać się i zbierać zabawki swoich pociech albo upuszczony smoczek. Niektórzy nie zniżają się do biegu, zamiast tego energicznym marszem zmierzają przed siebie.

Owczy pęd w czystej postaci. Bo po dotarciu do swojej bramki okazuje się, że cały pośpiech na nic, wszystkie samoloty i tak są opóźnione i trzeba czekać pół godziny lub więcej zanim poleci się dalej.

Z reguły około 22 lotnisko sie wyludnia, dziś o tej porze wyglądało jak centrum handlowe oblężone podczas wyprzedaży. Zapowiada się długa noc.

Tuesday, June 28, 2011

Panta rhei

Długi weekend dostarczył mi namacalnych dowodów na zmiennośc tego świata, zarówno w krótkim jak i w długim okresie. A to wszystko na obszarze paru kilometrów kwadratowych bieszczadzkich lasów, połonin i od czasu do czasu zabudowań, z mała nieplanowaną wizytą w Krakowie na deser.

Zmiany krótkoterminowe następowały w obrębie atmosfery. Pogoda była jak w filmie z Bollywood, czasem słońce, czasem deszcz. I to od jednego ekstremum do drugiego. Najpierw mgła, nie widać nic poza końcem własnego nosa, wiatr albo nawet grad wieje w twarz a deszcz moczy wszystko dookoła. A chwilę potem śliczne słoneczko i niebieskie niebo, jak na plaży w Hiszpanii. W takich warunkach można na własnej skórze odczuć spory przekrój wielu stref klimatycznych.

Zmiany długoterminowe to raczej sfera mentalno - infrastrukturalna. Ustrzyki Górne nie są już końcem świata dzielnie walczącym z naporem globalizmu, w sklepie i knajpie można nawet płacić kartą kredytową a w schronisku jest ciepła woda. Na połoninach tłum ludzi, porównywalny chyba z szosą do Morskiego Oka, niektórzy chodzą po górach puszczając sobie głośno muzykę z telefonu komórkowego albo pstrykają sobie zdjęcia ze schroniskiem w tle zupełnie nie zważając na widoki za swoimi plecami. Konserwa z mielonką turystyczną smakuje jak pies siekany z budą i ma sie nijak do swojego cudownego smaku z lat 90. Parenaście lat temu wszystko wyglądało inaczej, no ale wtedy życie było o wiele prostsze i nawet krowy dawały więcej mleka :-)

A Kraków został wreszczie zdobyty przez Turków. Prawie na każdym rogu widać budke z kebabami a charakterystyczny zapach rozchodzi sie po całej starówce.

Tylko połoniny cały czas tak samo zielone jaki kiedyś.




Tuesday, June 21, 2011

Podróże kształcą

... nawet te londyńskim metrem. Można z dokładnością co do minuty prześledzić cały przebieg bitwy pod Waterloo, poznać historie życia księcia Wellington (w tym celu polecam stacje Hyde Park Corner)...

Przejście podziemne do Hyde Park Corner
...lub też przyswoić niezwykle cenną informacje o stanie oświetlenia lokalnych mostów w 1793r - podobno było tak ciemno, że można było w całkowitej dyskrecji uprawiać na nich seks.

W drugiej lini warszawskiego metra królować pewnie będą mniej frywolne informacje a i strona graficzna będzie pewnie uboższa.

Monday, June 13, 2011

A to Polska wlasnie...

Podczas różnych wyjazdów zwiedzaliśmy meczety, świątynie buddyjskie, cerkwie. Dla równowagi trzeba też było odwiedzić jakis kościół katolicki, na zasadzie "cudze chwalicie, swego nie znacie". A jak już zwiedzać, to cos specjalnego. Wybór był prosty: Licheń. Rozszerzenie horyzontów i doznania socjologiczne za jednym zamachem. Wszechświat równoległy, z ludźmi, których nie spotykamy na codzień. Kojarzony raczej z obrońcami krzyża i ciemnogrodem, niechęcią do TVN i Wyborczej, alergicznym stosunkiem do liberalizmu. Idealne miejsce na spędzenie niedzieli.

Licheń to narodowy katolicyzm w pełnej krasie. Stężenie pomników religijnych na m² jest ogromne, słowo "ojczyzna" deklinowane jest na wszelkie możliwe sposoby, kicz przesłania Boga.

Ogrom nowego kościoła poraża i według mnie zupełnie nie pasuje do okolicy. To mniej więcej tak, jakby ktoś w Wąchocku zbudował Empire State Building, z całym szacunkiem dla Wąchocka. W środku aż kapie od pseudo-barokowego przepychu, mieni się złotem. Całość ma robić wrażenie na odwiedzających i sądząc po minach pielgrzymów właśnie tak jest.

     

Wszystko nawiązuje do katolickiej historii Polski. Jest kaplica św. Jadwigi, szczerbiec Chrobrego, nawet ławki są stylizacją husarii (wiadomo, kto pobił wrednych muzułmanów pod Wiedniem).


Potem jest jeszcze ciekawiej. Jeden ze świętych pomników przypomina z twarzy Budde, dolepiono mu tylko skrzydła. Droga krzyżowa najeżona jest kapliczkami poświęconymi aborcji, nałogom. Ludzie robią sobie na niej zdjęcia z cierpiętniczymi figurkami w tle a potem idą na lody. Zamiast wywoływać refleksje wszystko przypomina raczej jedną wielką groteskę.
Tuż za murami wielki bazar. Na straganach wiszą majtki, staniki, obok klapki i balony. Kebab i bar piwny. W alejce za rogiem wystawa obrazów: jeleń na rykowisku sąsiaduje z papieżem, zza trójwymiarowego wodospadu wystaje fragment świecącej Matki Boskiej. Ta ostatnia przerabiana jest nawet na butelki na wode święconą, w różnych kolorach i wzorach, a jej korona służy za korek...


To miejsce zupełnie mi nie pasuje, wolę malutki drewniany kościółek gdzieś w górach. Pieniądze o wiele lepiej wydać na pomoc biednym, bezdomnym, samotnym matkom itd. Ale religia to jednak opium dla ludu, a lud lubi błyskotki....

Saturday, June 11, 2011

Supersyrenka

Czasami chodzac wieczorem po miescie mozna natknac sie na znane obiekty w troche niecodziennej aranzacji.

Sobotni wieczor spedzony wyjatkowo w Warszawie, w planie bylo odwiedzenie nowej fontanny warszawskiej, podobno najdrozszej w Europie (o tym bedzie w ktoryms z przyszlych wpisow).

Wracajac do domu natknelismy sie na najdrozsza Syrenke Europy, Supersyrenke odporna na wszystko, z wyjatkiem kryptonitu.


Z taka obrona miasto moze spac spokojnie, tarcza rakietowa jest zbedna.

Tuesday, June 7, 2011

Na Zachodzie bez zmian

W Singapurze sezon na króliki trwa jeden rok. We Frankfurcie o wiele dłużej.

Parę lat temu wracałem wieczorem z kina, wieczór był taki piękny, że szedłem piechotą :-). Trasa bardzo dobrze znana, prowadziła przez mały park, cztery ścieżki na krzyż, parę krzewów, placyk zabaw dla dzieci i parenaście ławek. W pewnym momencie na trawniku coś zaczęło się ruszac, kicać... Pierwsza myśl była prosta - to zwidy z powodu wina (są jeszcze na tym świecie normalne kraje, gdzie w cywylizowany sposób można wejść na projekcje z butelką piwa albo kieliszkiem wina...). Druga myśl to głos zdrowego rozsądku - po jednym kieliszku zajęcza fatamorgana występuje jednak niezbyt często.
Zające były w 100% prawdziwe i prawie udomowione. Nie zwracały uwagi na ludzi, chyba że podeszło się na mniej niż 10 metrów - wtedy odkicaly dalej nie przestając wcinac trawy czy liści. Przyzwyczaiły się do samochodów, metra wyjeżdzającego nieopodal nich na powierzchnię, psów wyprowadzanych w parku na spacer czy małych dzieci stawiającyc sobe za punkt honoru pociągnięcie ich za uszy. Żywy dowód na symbiozę natury z cywilizacją.

Dziś znowu przechodziłem przez ten sam park, króliki cały czas tam urzędują, w liczbie sześciu sztuk. Pewne rzeczy na tym świecie nie zmieniają się wcale.

Frankfurt w dalszym ciągu wygląda tak samo, jak parę lat wcześniej, także nocą: