Monday, December 28, 2015

Palestyna - podsumowanie

"Europejskie kobiety są piękne i można się z nimi żenić za darmo, nasze kobiety są brzydkie jak noc a do tego za ślub z nimi trzeba wydać fortunę". To podstawowe zmartwienie palestyńskich mężczyzn w młodym wieku. Zmartwienie numer dwa to okupacja izraelska, prędzej czy później rozmowa schodzi na problemy z uzyskaniem przepustki pozwalającej na wyjazd z Palestyny, na częste kontrole na drogach, blokady miast albo panoszenie się żydowskiego wojska po terenie Autonomii. Na ścianach domów często widać plakaty upamiętniające osoby zabite podczas protestów czy starć z Izraelem, w większości to młodzi mężczyźni, choć nie brak też kobiet i starców.
Problem number trzy to brak perspektyw. Wynika pewnie z dwóch poprzednich.


Brzmi pesymistycznie ale pomimo tego muszę przyznać, że Palestyńczycy należą do jednej z bardziej przyjaznych nacji, z którymi miałem do czynienia. Nie sposób policzyć darmowych herbat, kaw czy fajek wodnych na które byłem zaproszony. Podróżowanie po kraju jest banalnie proste, transport pomiędzy miastami jest dobrze rozwinięty a liczba hoteli i hosteli rośnie z każdym rokiem. Nawet długie rozmowy z izraelskimi agentami bezpieczeństwa na lotnisku w Tel Avivie po tym, jak dowiedzieli się, że spędziłem tydzień na Zachodnim Brzegu miały swój urok. 


Pozostaje mieć nadzieję, że sytuacja polityczna w regionie nie ulegnie pogorszeniu i cały teren nie zostanie zamknięty dla indywidualnego turysty, jak to ma miejsce w Gazie. 

Trasa wyjazdu pokazana jest poniżej,



a przykładowe koszty wymienione są tu.

Sunday, December 27, 2015

Laźnie

Pomimo dawnej przynależności Palestyny do Imperium Osmańskiego wpływy tureckie nie są tu zbyt widoczne. Dotyczy to szczególnie najbardziej genialnego wynalazku tej kultury czyli hammamu - jedyne czynne łaźnie tureckie znalazłem w Nablusie. 

Trzeba przyznać, że lokalna praktyka korzystania z tego typu przybytków jest troche inna od tej, którą znałem wcześniej. Podstawowa różnica dotyczy zachowania ludzi w hammamie - zamiast w spokoju siedzieć i się pocić Palestyńczycy podczas tej czynności często spiewają i klaszczą. Echo w łaźni dodatkowe potęguje te dźwięki i mogę się tylko cieszyć, że moi współtowarzysze przynajmniej obdarzeni byli niezłym głosem. Niezależnie od tego widok owłosionych mężczyzn ze sporymi brzuchami (tylko takich widziałem w łaźni) leżących na gorących kafelkach i radośnie klaszczących w dłonie jak przedszkolaki należy do dosyc oryginalnych.


Reszta rytuału jest już bardziej klasyczna i kończy się obowiązkową herbatą, fajką wodną i relaksem połaźniowym połączonym często z oglądaniem amerykańskiego filmu klasy B.



A po tym wszystkim człowiek czuje się jak nowo narodzony i może kontynuować eksploracje zakątków starego miasta w Nablusie.

Friday, December 25, 2015

Speed-pielgrzymka

Wydawało mi się, że japońscy turyści specjalizują się w szybkim zwiedzaniu świata, wygląda na to, że ostatnio palmę pierszeństwa zabrali im etiopscy pielgrzymi. Wystarczyło im nie więcej niż pół godziny, żeby w sprinterskim tempie wbiec do klasztoru na Górze Kuszenia w Jerycho, zrobić sobie parenaście zdjęć na tle ołtarza, pocałować święte obrazki w pobliskiej grocie a potem po wysłuchaniu krótkiego kazania zbiec z powrotem do swojego autobusu. 




Pewnie jeszcze tego samego dnia mają w planie Betlejem, Jerozolime i wizytę w Nazarecie. 

Całe szczęśćie, że po zniknięciu tej szarańczy pseudo-pielgrzymów klasztor znowu zrobił się cichy i pusty. Idealne miejsce, żeby w spokoju przeczekać upały, które nawet w zime panują w tej części Palestyny.

Thursday, December 24, 2015

Hebron - wersja żydowska

Żydzi mieszkali w Hebronie od zawsze. Przez 700 lat muzułmańskiek okupacji (!) wyznawcom judaizmu nie pozwalano zbliżać się do grobów patriarchów Abrahama, Izaaka i Jakuba oraz ich żon, żydzi mogli wejść nie dalej niż na siódmy stopień wschodniego wejścia do świątyni. W 1929 roku Arabowie w brutalny sposów zamordowali 67 członków miłującej pokój społeczności żydowskiej. Wszystkie budynki, w których obecnie mieszkają  osadnicy wczesniej też należały do ich współwyznawców. Tylko dzięki społeczności żydowskiej w Hebronie turyści i pielgrzymi z innych rejonów Izraela mogą odwiedzać to miasto. 




Tak pewnie przedstawiłby swoje argumenty izraelski osadnik w Hebronie... gdyby tylko udało mi się z jakimś porozmawiać. Pomimo prób nie udało mi się znaleźć żadnego przewodnika w tej części miasta, dostałem jednie ulotkę formatu A4 przedstawiającą powyższe argumenty. Cała okolica wygląda jak po ataku zombie - puste ulice, co chwila posterunki wojskowe i tylko od czasu do czasu pod scianą przemyka się jakiś cywil. 

 
Udało mi się przejść może z kilometr po głównej ulicy po czym żołnierze poprosili mnie o zawrócenie i powrót do arabskiej części miasta. Nie mogli podobno zagwarantować mi bezpieczeństwa i ochronić przed ewentualnymi atakami... ze strony miłującej pokój społeczności osadników.

Wednesday, December 23, 2015

Hebron - wersja palestyńska

Dwa tysiące izraelskich żołnierzy chroni niecały tysiąc żydowskich osadników. Palestyńczyków wypędzono z ich mieszkań w centrum miasta, zasiedlając je twardogłowymi Żydami. Sklepy będące od wielu lat własnością arabską i przechodzące z ojca na syna musiały zostać zamknięte. Handel w centrum starego miasta zamiera. Izraelska armia morduje ludzi bez powodu, dziś na ulicy Hebronu zginął niewinny człowiek. Wcześniej muzułmanie mieli dostęp do całego meczetu Abrahama, po szaleńczym ataku żydowskiego fanatyka zabrano im połowe budynku robiąc z niego synagogę. Spora część miasta jest zamknięta dla Palestyńczyków. Osadnicy mieszkający na wyższych piętrach rzucają na nas kamienie, wylewają pomyje, wyrzucają nam na głowę śmieci, żęby się chronić musieliśmy zamontować siatki nad wieloma ulicami.




To tylko niewielka próbka tego, co można usłyszeć od arabskich mieszkańców Hebronu. Przynajmniej część tego musi być prawdą, siatki rzeczywiście są, stare hebrońskie miasto jest wyludnione a prawie wszystkie sklepy w starym centrum są zamknięte. Wojsko uzbrojone w karabiny chodzi po ulicach i nie wpuszcza Palestyńczyków do części izraelskiej. Atmosfera jest tak gęsta, że można ją ciąć nożyczkami, wystarczy jedna iskra, żeby po raz kolejny rozpoczęła sie intifada. 

To wszystko odbija się negatywnie na ilości turystów przyjeżdżających do Hebronu. Zapuszczają się tu tylko nieliczni a większość z nich wpada tylko na parę godzin, nie zostawiając w mieście wiele pieniędzy. W okolicy nie ma zbyt wielu innych miejsc pracy i w konsekwencji spora część młodego pokolenia chodzi bez większego celu po ulicach lub przesiaduje na krawężniku, nakręcając jeszcze bardziej atmosferę napięcia. Katastrofa wydaje się być nieunikniona.


Tuesday, December 22, 2015

Poprawność polityczna

Są jeszcze na tym świecie zakątki, do których nie dotarła poprawność polityczna. Miejsca, w których rzeczy nazywa się po imieniu, zamiast określać je w sposób opisowy i nie mający wiele wspólnego z rzeczywistościa. 

Ramallah, centrum gospodarcze i polityczne Palestyny. Ogromna większość mieszkańców wyznaje islam i z racji swojej sytuacji geopolitycznej jest raczej w ten lub inny sposób zradykalizowana. A równocześnie pod koniec roku na wystawach sklepów czy ulicach pojawiają się tradycyjne życzenia Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Żadne tam zimowe wakacje czy sezonowe pozdrowienia, jak mają to w zwyczaju formułować państwa cywilizacji zachodniej, nawet w sytuacji, gdy chrześcijaństwo jest w nich religią dominującą. Choinki oraz huczne obchodzenie Świąt w latach ubiegłych było częścią miejscowej tradycji. Tradycji tak lubianej, że po planowanym oficjalnym ograniczeniu obchodów, tłumaczonym dużą ilością ofiar ostatnich walk palestyńsko - izraelskich mieszkańcy (czyli głównie muzułmanie) głośno protestują i mają zamiar zorganizować wszystko we własnym zakresie, jeżeli lokalne władze ich nie posłuchają.


 
Może przysłać tu na delegację przedstawicieli europejskiego świata polityki i mediów? Niech na własne oczy przekonają się, że określenie "Boże Narodzenie" może łączyć ludzi zamiast ich dzielić?

Monday, December 7, 2015

Trochę PR

Propagowanie nowej religii ma w sobie coś z marketingu i PR. Trzeba znaleźć sposób, żeby dotrzeć do potencjalnych konsumentów, przekonać ich do swojego produktu i przywiązać do marki. Chrześcijaństwo a potem katolicyzm maja w tym bogate doświadczenie, przejmując stare pogańskie obrzędy i zwyczaje oraz dostosowując swoich świętych do lokalnego rynku. Na Wyspie Wielkanocnej w w kościele zobaczyć można odniesienie do starego miejscowego kultu boga-ptaka, Matka Boska z Guadelupe ma rysy indiańskie a na obrazie z Ostatnią Wieczerzą wystawionym w katedrze w Cuzco apostołowie jako główne danie jedzą świnkę morską. 

Czarny Jezus z Portobello to kolejny przykład takiego postępowania. Sięgający XVII wieku kult orientuje się na lokalną ludność pochodzenia afrykańskiego i jest swego rodzaju success story. Po skromnych początkach miejscowy kościół stał się celem pielgrzymek katolików z całej Panamy oraz z krajów ościennych. 



Święta figurka jest trochę wybredna i każdy ze swoich strojów, podarowany przez anonimowych pielgrzymów nosi tylko jeden raz. Potem oddaje go do miejscowego muzeum, gdzie na dzień dzisiejszy oglądać można wybranych sześćdziesiąt najciekawszych egzemplarzy. Coś podobnego robi też brukselski Manneken Pis, może dlatego, żę też jest czarny?


Sunday, December 6, 2015

Zakrzywienie czasoprzestrzeni

Patrzenie na statki ma w sobie coś uspokajającego. Widok wielotonowych kolosów przepływających przez śluzy na Kanale Panamskim, podnoszonych albo opuszczanych, w zależności od kierunku ich płynięcia, wykorzystywać możnaby pewnie do medytacji, gdyby nie tłumy innych turystów. Podczas porannego i popołudniowego szczytu kominukacyjnego na tarasach widokowych w Miraflores nie sposób wetknąć pomiędzy ludzi szpilkę, wszyscy przyjeżdżają tu, żeby na własne oczy zobaczyć głóną atrakcję Panamy. Ale wystarczy zejść na jeden z niższych poziomów, żeby w spokoju kontemplować widoki a także zastanawiać się nad sensem życia i przemijaniem.


Bo chyba nie ma na to lepszego miejsca. Patrzy sobie człowiek na te stalowe giganty i uświadamia sobie, ze ten na pierwszym planie dopiero za miesiąc dopłynie do Chin, dowożąc tam ropę naftową z Houston. Drugi tankowiec trochę wcześniej dotrze na Tajwan. 


Fourni zawinie za to do portu o wiele wcześniej, bo płynie tylko do Panamy, żeby po krótkim postoju w pobliskim porcie wrócić w styczniu na Atlantyk.

A w tym samym czasie my możemy już być w zupełnie innym miejscu kuli ziemskiej, po kolacji wigilijnej, prezentach, szaleństwach sylwestrowych i noworocznym kacu. Pomiędzy nami a załogami tych statków następuje prawdziwe zakrzywienie czasoprzestrzeni.

Saturday, November 28, 2015

Czerwone diabły

Ku uciesze miejscowych i rozpaczy turystów panamskie "czerwone diabły" powoli odchodzą do przeszłości. Stare amerykańskie autobusy szkolne sprzedane swego czasu Panamie, albo podarowane w ramach bratniej pomocy powinny być wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Są wolne, głośne, nie spełniają chyba żadnego standardu odnośnie emisji spalin a ich siedzenia szybko przyprawiają odciski w dolnej części ciała. Ale są też unikalne jak płatki śniegu a do tego piękne. 

Co do estetyki to krytycy sztuki mogliby mieć swoje zdanie. umieszczając je pewnie gdzieś pomiędzy malarstwem religijnym i naiwnym. 
Głowne motywy lokalnych dekoratorów autobusów to dzieci oraz Jezus. 


Bardziej oryginalni artyści utrwalają podobizny Dziewczyny Bez Zęba na Przedzie, Jokera czy osiwiałego elfa na tle zamku.



Ilość symboli, motywów, ich wzajemne połączenie i usytuowanie na autobusie stwarzają mnóstwo możliwości dla indywidualnej interpretacji każdego dzieła. Temat idealny na panamski egzamin maturalny, o wiele bardziej wdzięczny niż analiza jakiegoś wiersza. 

Na całe szczęście wnętrza są już bardziej stonowane, głównie dominuje tam jeden kolor. 


Ten kierowca jak widać nie czuje sprzeczności pomiędzy burdelową czerwienią a Chrystusem....


Tuesday, November 24, 2015

Coś dla ciała, coś dla ducha

Wspomniana wcześniej gwałtowna modernizacja stolicy Panamy jest nie do końca równomierna. Architektura to jedno, ale sporo innych rzeczy za nią nie nadąża i pod wieloma względami mieszkańcy tego miasta żyją w rozkroku pomiędzy dniem wczorajszym i jutrzejszym. 

Jeden rzut oka na lokalną gazetę pozwala stwierdzić, że w sferze wierzeń spora część Panamczyków w dalszym ciągu ufa głównie lokalnym indiańskim szamanom, ich usługi zajmują znaczną cześć sekcji z ogłoszeniami drobnymi. Niektórzy szamani sprzedają też chyba prawa do używania ich wizerunku, parę razy zdjęcie tego samego starszego pana z pióropuszem i koralikami używane było w połączeniu z różnymi numerami telefonów czy adresów.


Pozostałe ogłoszenia to głownie anonse pań (lub transwestytów) do towarzystwa. Czyli jest coś dla ciała i coś dla ducha.


Sunday, November 22, 2015

Daleki Wschód w Ameryce Środkowej

Pierwsze wrażenie: centrum Panama City wyglada jak Szanghaj. Drapaczy chmur tu tyle, co dredów na głowie Boba Marleya, z tego połowa w nich (w sensie budynków, nie dredów) ciągle w budowie. Drogi na estakadach, luksusowe hotele i bary na dachu z widokiem na miasto.
Drugie skojarzenie to Singapur, choćby z powodu basenów na ostatnich piętrach wieżowców, z którch podziwiać można wieczorną panorame miasta, wylegując się w jacuzzi trzymając w ręku malibu. A widoki są ciekawe:


Nieźle i zupełnie niespodziewanie jak na stolicę małego, ciągle rozwijającego się kraju w Ameryce Środkowej. Tempo rozwoju jest raczej szybkie, w stolicy Panamy jest chyba więcej wieżowców niż w większości krajów Europy.


Na pierwszy rzut oka nie widać jednego, dosyć istotnego lokalnego akcentu. Spora część tych wysokich biurowców czy apartamentowców zbudowana została za pieniądze zarobione na handlu narkotykami. To taka niespodziewana konsekwencja lokalnych przepisów pozwalających na posiadanie anonimowych udziałów w spółkach panamskich, z których chętnie korzystają narkobiznesmeni z innych krajów regionu.

Sunday, May 24, 2015

Zaufanie to podstawa.

"Ufaj, ale sprawdzaj" powiedział kiedyś jeden z przywódców ZSRR. Przynajmniej pierwsza połowa tej maksymy jest bardzo często używana w tak dalekiej od Kraju Rad, zarówno geograficznie jak i ustrojowo Szwajcarii. 

Sklepy samoobsługowe nie należą tam do wyjątków. Samoobsługa jest stuprocentowa, począwszy od wyboru towaru aż po uiszczenie zapłaty. Element zaufania jest dosyć kluczowy, w sklepie nie ma nikogo zo obsługi i cała nadzieja właściciela w tym, że rzeczywiście wrzucimy pieniądze do skrzynki a nie uciekniemy z towarem.

Marketing pełną gębą, niby "pierwszy" taki sklep a paręnaście metrów dalej jest następny. 




Wersja bardziej zaawansowana to samoobsługa nawet bez sklepu. Ot niewielka gablota przy zwykłym domu gdzies posrodku wsi, informująca o tym, co gospodarz ma do sprzedania. W celu dokonania zakupu wchodzimy po prostu do jego mieszkania, otwieramy stojącą w przedpokoju lodówkę, wybieramy co chcemy i wrzucamy pieniądze do przygotowanego pudełeczka, wydając sobie w razie konieczności resztę.



Istnienie tego modelu sprzedaży sugeruje mały odsetek turystów z Europy Środkowo-wschodniej. Albo właściciele nie zastosowali się do drugiej części maksymy i jeszcze nie sprawdzili, jak stan kasy ma się do zawartości sklepu czy lodówki.



Wednesday, May 6, 2015

Kościoły w kanionie Colca

Ludowa sztuka religijna w kanionie Colca może sie podobać albo nie, na pewno pozostanie na długo w pamięci. Bo ciężko zapomnieć będzie podtatusiałego aniołka (a może to diabełek?), słodkiego chłopczyka zarumienionego jak w japońskiej kreskówce albo samego Jezusa ociekajacego krwią niczym w horrorze klasy C. 




A to tylko niektóre przykłady kreatywności ludzi zamieszkujących tą okolice. Przemieszanie indiańskiej estetyki z religią narzuconą przez hiszpańskich kolonizatorów daje niesamowite efekty i zasługuje na miejsce w największych galeriach sztuki. Aż dziw bierze, że wszystkie te małe kościółki w Chivay, Mata czy Lari nie są praktycznie chronione i zamykane są tylko na zwykłe zamki bądź kłódki. Pozostaje mieć nadzieję, że ich zawartość nie stanie się łupem żadnego handlarza działającego na zlecenie prywatnych kolekcjonerów. Albo ci handlarze nie dają sobie rady z chorobą wysokościową, wszystkie kościoły jakie odwiedziliśmy są na wysokości powyżej 3200 metrów i na ból głowy nie pomagały nam nawet liście koki.

Sunday, May 3, 2015

Nazca

Ludzie Nazca mają duży udział w podtrzymywaniu koniunktury gospodarczej Peru i świata. Ozdobili cały płaskowyż rozmaitymi wzorami, w kształcie zwierząt lub figur geometrycznych, zapewniając dzięki temu swoim potomkom (a przy okazji potomkom hiszpańskich kolonizatorów) zatrudnienie w sektorze turystycznym w mieście i w okolicach na następnych paręset lat. Peruwiański sektor lotniczy też nie ma na co narzekać, liczba awionetek i wykonywanych przez nie lotów w przeliczeniu na mieszkańca jest chyba najwyższa na świecie. A do tego dali pracę niezliczonej ilości (pseudo)naukowców do tej pory zastanawiających się, czy przy upiększaniu płaskowyżu nie brali przypadkiem udziału kosmici.


Dosyć spore zasługi jak na ludzi, którzy wyglądają mniej więcej tak:


Wygląd trochę podrasowany bo podczas obrzędów pogrzebowych doczepiano im sztuczne włosy.

Fakt, że prawie dwa tysiące lat po śmierci w okolicach Nazca oglądać można nie tylko linie ale także ich autorów to kolejny dowód na mądrość tego ludu. Mieszkając na codzień w urodzajnej dolinie rzeki swoich zmarłych chowali na pustyni. Suchy klimat sprzyjał mumifikacji zwłok, przyczyniając się do powstania kolejnej, trochę makabrycznej atrakcji turystycznej w okolicy. Ciekawe, czy do tego też przyczynili się kosmici?

Sunday, March 29, 2015

Raj na ziemi

Prawdziwy raj na ziemi, chodź nie dla wszystkich z tych samych powodów. Jednych zachęci wino na śniadanie i absolutny brak kobiet (włączając w to samice zwierząt), innych przyciągnie mistyczna atmosfera i prawie namacalny kontakt z Bogiem. Dodatkowa zachęta to możliwość oderwania się od chaosu i szybkiego tempa życia we współczesnym świecie, brak bilboardów, obietnic wyborczych, problemów z kredytem w CHF czy durnch programów w telewizji. Powodów do odwiedzenia półwyspu Athos może być wiele, niezależnie od motywacji wizyta w Republice Mnichów na pewno pozostanie w pamięci na długo. 


Dostać się na miejsce nie jest prosto. Na początek trzeba być mężczyzną, co już na wstępnym etapie powoduje odsiew połowy ludzkości. Krok drugi to uzyskanie pozwolenia wstępu na półwysep. Zapomnijmy o strefie Schengen, każdego dnia prawo wejścia otrzmać może co najwyżej dziesięciu nieprawosławnych. O stosowne dokumenty warto ubiegać się parę miesięcy wczesniej. Krok trzeci to załatwienie sobie rezerwacji w wybranych klasztorach, przy odrobinie szczęścia można nawet trafić na mnicha, który zna angielski. Reszta to już pestka, wystarczy mieć dobrą pogodę; przy silnym wietrze promy na Athos nie pływają a inaczej dostać się na miejsce nie ma jak. O wiele lepiej załapać się na sztorm ostatniego dnia pobytu, wtedy można zostać na półwyspie dłużej niż przepisowe trzy noce, co udało się piszącemu te słowa. 



Życie na Athos toczy się własnym rytmem. Śniadanie i kolacje są wspólne, zawsze o konkretnych godzinach i przy akompaniamencie mnicha czytającego w tle święte teksty. Czytającego po grecku, wersji z dubbingiem nie ma, nigdy nie wiadomo kiedy tekst sie skończy i trzeba będzie karnie wstać od stołu. Dla osób chętnych bądź religijnych dostępna jest opcja uczestnictwa w nabożeństwach, trwających nierzadko parę godzin i rozpoczynających się lub kończonych w środku nocy. A do tego  obowiązkowy punkt programu: conocne chrapanie osób mieszkających z nami w pokoju, jednoosobowych w klasztorach niestety nie ma. 


Wszystko jakby nie z tego świata, ale największy szok jest po powrocie na terytorium Grecji. Dopiero wtedy, patrząc na kelnerki w restauracjiach człowiek uświadamia sobie, że przez te pare dni wcale nie odczuł braku kobiet. 


Saturday, February 21, 2015

Alaska - podsumowanie

Miała być arktyczna podróż przez Alaskę, pech chciał, że trafiłem na jedną z cieplejszych zim w historii. Na południu stanu temperatury często były powyżej zera połączone z opadami deszczu, w Fairbanks było "tylko" -20 stopni, upalnie jak na lokalne warunku. Klimat nie pozwolił zrealizować paru zaplanowanych atrakcji, w końcu troche trudno jeździć psimi zaprzęgami po asfalcie, jak cały śnieg się stopił. 


Przy okazji obalonych zostało parę stereotypów, które miałem wyrobione na podstawie wcześniejszych wizyt w Nowym Jorku:
- amerykańskie piwo jest naprawdę dobre, przynajmniej to lokalne, alaskańskie


 - komunikacja miejska jest średnio użyteczna. Autobusy w Anchorage czy Fairbanks jeżdża średnio co pół godziny a dworce autobusowe po zapadnięciu zmroku raczej do przyjemnych nie należą.
- ludzie są mili i uczynni. Właściciel hostelu w Kodiak sam z siebie zaoferował mi objazd po okolicy, pochodziliśmy razem po górach, postawił piwo a na koniec bladym świtem odwieziony zostałem na lotnisko - wszystko to za darmo i bez fałszywych uśmiechów. 

Trasa wyjazdu wyglądała następująco:



... a przykładowe ceny są tu.

Wednesday, February 18, 2015

Amerykańska obsesja

Amerykanie mają niezłą obsesję na punkcie swoich sił zbrojnych. O wiele większą, niż można byłoby sądzić na podstawie popularnych hollywoodzkich seriali czy filmów. Dopiero będąc na miejscu poznać można skalę tego szaleństwa.
Pierwsze objawy widać już na lotnisku. Czynni członkowie armii czy marynarki mają prawo wejść jako jedni z pierwszych na pokład samolotu. Mundur jest tu stawiany na równi ze złotą czy platynową kartą programu lojanościowego linii lotniczych.
Potem jest już tylko gorzej. Prawie każdy blok reklamowy w telewizji zawiera spoty zachęcające do wstąpienia do wojska. Żołnierze mają sporo zniżek w restauracjach czy hotelach. Na ulicach rozdawane są darmowe gazety poświęcone w całości tematyce narodowych sił zbrojnych (wersja internetowa jednej z nich do sprawdzenia tu: www.stripes.com).
To wszystko możnaby jakoś przetrzymać. Najgorszy jest niepojęty zwyczaj wplatania elementów wojskowych w zupełnie niewinne i w żaden sposób niezwiązane z armią uroczystości. Przykład pierwszy z brzegu to start wyścigów skuterów śnieżnych w Anchorage - Iron Dog Race, podczas którego zawodnicy pokonują na swoich maszynach 2000 mil przez Alaskę żeby mniej więcej 40 godzin później dotrzeć do Fairbanks. Jedna z większych imprez sportowych w stanie, ceremionia startu poprzedzona została popisami skoków na tychże skuterach, dudniła głośna muzyka i rozdawano darmowego red bulla. A potem nastrój zrobił się pompatyczny. Po odśpiewaniu, trochę fałszując, amerykańskiego hymnu zupełnie niespodziewanie kolejnym punktem programu było coś w rodzaju przysięgi wojskowej połączonej z wręczeniem odznaczeń zasłużonym żolnierzom z Anchorage. Tuż po tym lokalny kapelan podczas tradycyjnej modlitwy tylko w paru zdaniach wspomniał o tych biednych sportowcach, którzy za moment przez prawie dwie doby będą sobie odmrażac tyłki pędząc na złamanie karku przez śniegi Alaski. Zamiast tego rozwodził się długo o dzielnych wojakach broniących amerykańskiego stylu życia w Iraku czy w Dżibuti. Co ma piernik do wiatraka? Przy tym wszystkim sponsorowanie Iron Dog Race przez armię nie dziwi już wcale.


 

Monday, February 16, 2015

Alaska Railway

Przejazd koleją przez pół Alaski ma w sobie coś z wielkiej wyprawy. O wiele mniej, niż w przeszłości, kiedy to jeszcze nie wszystkie mosty na trasie były wybudowane i na czas zimy tory kolejowe układano bezpośrednio na lodzie, korzystając z takiej prowizorki aż do wiosny. Podróż z Fairbanks do Anchorage nie zajmuje już więcej niż jeden dzień i nie trzeba nocować nigdzie po drodze. Większośc pasażerów to jednak turyści, odsetek mieszkańcow stanu korzystających z tego środka lokomocji jest niewielki. W komunikacji między miastami pociąg przegrywa zdecydowanie z samolotem, choć widoki za oknem przemawiają na korzyść koleji.



Jest jednak jedna nisza rynkowa, która szczególnie w okresie zimowym wypełniana jest przez transport szynowy. Zgodnie ze starym zwyczajem a także z zapotrzebowaniem lokalnej ludności na niektórych odcinkach pociągi można zatrzymać na stopa. Na tej części trasy z konieczności prędkość podróży jest niezbyt duża, inaczej maszynista zatrzymałby się parę kilometrów od machającego pociągostopowicza. Odpowiednia synchronizacja czasowa też jest dosyć ważna, w zimę pociąg jeździ tylko raz na tydzień i jak nie zdąży się na jeden, trzeba trochę poczekać zanim nadjedzie następny.



Friday, February 13, 2015

Kilka luźnych uwag z Kodiak

Parę luźnych uwag po krótkim pobycie na wyspie Kodiak na Alasce.
Tsunami nie jest pierwszym skojarzeniem, jakie przychodzi do głowy gdy pomyśli się o tej części Ameryki Północnej. Nie jest nawet drugim, trzecim ani dziesiętym, choć ten kawałek Stanów Zjednoczonych leży na styku płyt tektonicznych i trzęsienia ziemi nie należą tu do rzadkości. Z tego powodu na wyspie regularnie przeprowadzane są ćwiczenia ewakuacyjne. W każdy wtorek o drugiej po południu mieszkańcy Kodiak słyszą syrenę alarmową i powinni udać się na z góry ustalone miejsca położone z dala od zasięgu tsunami. Powinni, bo nie bardzo się wyszystkim chce, wiedząc, że to tylko ćwiczenia. Pozostaje mieć nadzieję, że prawdziwy alarm po rzczeczywistym tsunami nie zostanie ogłoszony we wtorek po południu.

 
Kodiak to raj dla kobiet. Przy sprzedaży alkoholu co chwila jest się proszonym o okazanie dokumentu tożsamości. Że niby tak młodo sieę wygląda, mimo, że trzydziestka już dawno na karku i zmarszczki stają się coraz bardziej widoczne. Można się dowartościować.

 
Poza granicami miasta nie obowiazują prawie żadne przepisy, z czego nie wiadomo czemu miejscowi są bardzo dumni. Taki przeniesiony w czasie i miejscu Dziki Zachód. Dodajmy do tego broń palną, do kupienia w supermarkecie a otrzymamy w efekcie znaki drogowe wyglądające jak po przejściu wojny domowej. Widocznie nawet ograniczenia prędkosci i ostrzeganie o ostrych zakrętach to zbyt dużo regulacji jak na lokalne standardy. Korwin czułby się tu jak w raju.