Saturday, July 16, 2011

Azja w miniaturze

Cala Azja w jeden dzien, to mozna zrobic tylko w Singapurze. 

Na poczatek Chinatown, swiatynie z pagodami, Chinczycy grajacy w warcaby, zielona herbata, ciasteczka z wrozba i tanie pamiatki rozpadajace sie  po paru tygodniach. 



Potem Little India, tandori chicken, zloto, hinduskie sloniki, restauracje wegetarianskie z daniami podawanymi na lisciach bambusa i przyprawionymi tak, ze cale gardlo pali. 



Gdzies w tym wszystkim przeplata sie Bliski Wschod, meczety, kobiety w chustach na glowach i jedzenie halal.


Cywilizacja Zachodu nie daje za wygrana, sa szklane wiezowce, centra handlowe i dekadenckie bary wystylizowane np. na szpital, gdzie siedzi sie w wozkach inwalidzkich i popija drinki z kroplowki. 


A na obrzezach resztki tropikalnej dzungli, malpy skaczace po piaszczystych drogach i drzewa siegajace samego nieba. 

Nie masz nawet dnia? Skocz do food courtu, tam na malej przestrzeni mozesz skosztowac kuchni z calego kontynentu i poczuc namiastke tego, co czeka Cie w Azji. 

Tuesday, July 12, 2011

Under Construction

W Polsce mamy zryw budowniczy przed Euro 2012. Patrząc na to, co się dzieje dookoła mnie można pomyśleć, że Singapur jest w stanie permanentnego przygotowania się do dużej imprezy sportowej - cały czas coś się tu buduje i za każdym razem po przyjeździe stwierdzam, że panorama miasta wygląda trochę inaczej.


Kompleks Marina Bay Sands jest prawie skończony (to te trzy budynki z basenem na dachu i pierwszym na wyspie kasynem), tuż obok trwa budowa ogromnych ogrodów botanicznych. Pomysł sam w sobie o tyle dziwny, że w zasadzie budować wiele nie byłoby trzeba, klimat tu taki, że każdy egzotyczny kwiat bez problemu urósłby pod gołym niebem bez wielkiej pomocy człowieka. Ale w Singapurze wszystko musi być inaczej i dlatego właśnie powstaje tu ponad 50ha kompleks ekologiczno-supertechnologiczny. Jedną z głównych atrakcji mają być sztuczne drzewa, sięgające 50m, opakowane orchideami i innymi kwiatkami, oświetlone w nocy, magazynujące energię słoneczną i wodę.

Nawet Google za nimi nie nadąża i w miejscu nowo planowanych ogrodów pokazuje wielką pustkę jaka była na tym miejscu jeszcze rok temu.

Do tego dochodzi kolejna linia metra, kolejne apartamentowce budowane w różnych dzielnicach miasta, autostrady, nowe centra handlowe. A wszystko to budowane rękami emigrantów z innych krajów azjatyckich, mieszkających gdzieś na głębokich peryferiach i dowożonych na miejsce budowy co rano pickupami.


Według własnego mniemania robotnicy ci są i tak w czepku urodzeni, podpisują kontrakty ze swoją firmą najczęściej w ciemno i nie wiedzą, gdzie ich rzuci. Mniejsi szczęściarze trafiają na gorący Dubaj, najwięksiy pechowcy lądują w Iraku.

Tuesday, July 5, 2011

Jaki miasto, taka fontanna...

Warszawska Fontanna (tak, właśnie przez duże F) kosztowała podobno ponad 11mln zł, daje o sobie znać dwa razy w tygodniu przez niecałą godzinę i w sumie jest chyba niewypałem, jeżeli można tak napisać o instalacji składającej się głównie z wody.


Nie wiem ile kosztowała fontanna w Barcelonie u podnóża Montjuic, ale wrażenie sprawia o wiele lepsze a sam pokaz jest dłuższy i bardziej urozmaicony.


 





Choc i tak według mnie najfajniejsza jest fontanna w Erewaniu.

Monday, July 4, 2011

Św. Antonii zawsze pomoże

Chcesz kupic stare pocztówki, wymienić karty do gry RPG albo znaleźć brakujący do kolekcji model samochodu?
Nie załapałeś się na rewolucję technologiczną, ciągle korzystasz z magnetowidu i chiałbyś powiększyc swoją kolekcję filmów na wideo?
Masz nietypowe hobby i zbierasz korki od win musujących albo wklejasz do albumu naklejki piłkarzy?
A może tęsknisz za starymi dobrymi pismami erotycznymi, sprzed epoki Photoshopa?
Do wystroju Twojego mieszkania brakuje wielkiego plakatu kinowego?
Syn nie daje Ci spokoju i męczy o nową grę na PS?
Chcesz, żeby ktoś powiedział Ci jaki interesujący film hentai obejrzeć (zainteresowani wiedzą o co chodzi, doradztwo ładnej sprzedawczyni gratis :-) a do Japonii daleko?
Albo po prostu, tak jak ja, szukasz tanich książek po hiszpańsku, niezależnie od tematu i daty wydania; klasyki, romansu, czegoś o historii albo ezoteryce?

Święty Antonii pomoże, na jego rynku można w niedzielne przedpołudnie znaleźć wszystko.

Sunday, July 3, 2011

La Rambla

La Rambla podzielona jest nieformalnie na sektory. Najbliżej portu najwięcej jest sprzedawców kolczyków, bransoletek czy wisiorków. Potem są malarze i karykaturzyści, gotowi w parę minut stworzyć twój portret albo pejzaż w stylu romantic classic, z zachodzącym słońcem i hiszpańskim bykiem w tle. Po części artystycznej czas na gastronomię, po obu stronach deptaku rozstawione są stoliki a restauratorzy kuszą ofertą dwóch dań i deseru za 12 eur albo zachwalają swoją sangrię jako najlepszą na świecie. Środek to sklepy z pamiątkami, które w miarę podążania w górę ulicy ustępują miejsca kwiaciarniom.

Za to ludzie nie przejmują się sektorami, kieszonkowcy i żywe posągi są na całej długości ulicy. Jedni i drudzy występują często razem, wśród tłumów skupiających się wokół nieruchomych, umalowanych i ucharakteryzowanych performerów łatwo o zniknięcie portfela czy telefonu.
A popatrzeć jest na co.





Na samym dole, dosłownie i w przenośni, są uliczni handlarze z Afryki sprzedający podrobione torebki Louis Vitton czy okulary Gucci - ci chowali się wraz z pełnymi towarów workami na stacji metra. Czyżby szła obława policyjna?

Friday, July 1, 2011

Mundial za miedzą

Właśnie trwają mistrzostwa świata w piłce nożnej. I bardzo blisko, tuż za miedzą, w Niemczech. Nie wiedzieliście? Ja też, dopóki nie przyjechałem do Frankfurtu. Bo to mundial kobiet.


Opiniotwórczy Bild poświęca mistrzostwom 1.5 strony - mniej więcej tyle samo ile w tej gazecie zajmują zdjęcia roznegliżowanych kobiet i reklamy sekstelefonów. Reklam na mieście niewiele, zainteresowanie też raczej średnie choć w niektórych knajpach telewizory wystawione są na zewnątrz, można siedzieć pod chmurką i oglądać mecze. Nad Menem są podobno ustawione większe ekrany i gromadzą się fani futbolu kobiecego. Nie miałem okazji przekonać się o tamtejszej frekfencji ale na zdjęciach w internecie nie widać tam dzikich tłumów.

Czekając na samolot obejrzałem sobie fragment meczu w tv. Pierwszy rzut oka i już wiem, że będzie ciekawie  - zawodniczki muszą chyba być na sznurku u bogatych sponsorów, żadna inna kobieta do czerwonej koszulki i spodni nie założyłaby jaskrawozielonych butów. Pierwsza akcja, którą widzę, długie podanie przez pół boiska, napastnik (napastniczka? no bo skoro psycholożkę i socjolożkę już mamy...) pędzi z piłką w kierunku bramki. A potem robi to, co każdy rasowy zawodnik grający w lidze w pewnym środkowoeuropejskim kraju nad Wisła, czyli nie trafia w piłkę i przewraca się na polu karnym symulując faul, choć obrońca... ups, przepraszam, obrończyni była od niej dobrych parę metrów. Całą akcję kwituje głośny rechot paru osób zgromadzonych pod telewizorem, wzbudzając zainteresowanie większości ludzi w sali, oglądających na drugim ekranie półfinał Wimbledonu.

Przez najbliższych paredziesiąt minut rechot rozlegał się dosyć często bo poziom spotkania być, oględnie mówiąc raczej średni. Pomino to obejrzałem mecz do końca, czekając na wyjaśnienie ostatniej zagadki kobiecego futbolu. Niestety, po skończonym meczu nie ma tradycyjnej wymiany koszulek :-(