Sunday, April 27, 2014

Escher

Marihuanę zalegalizowano w Holandii w XX wieku. Escher musiał pewnie mieć do niej łatwy dostep, skoro tworzył tak pokręcone grafiki.



Jego prace, wystawione w Het Paleis w Hadze trudno zrozumieć na trzeźwo, szczególnie, że wnętrza użyte do ich ekspozycji do normalnych też nie należą.



Saturday, April 26, 2014

Tulipany

W XVII wieku, na szczycie bańki spekujacyjnej za pare cebulek tulipanów można było kupić niezłą kamienicę w Amsterdamie. Przy utrzymaniu się takich cen do dnia dzisiejszego Holandia byłaby pewnie najbogatszym krajem na świecie. A sprzedaż wszystkich cebulek zużywanych co roku w Kaukenhofie rozwiazałaby pewnie wszystkie problemy ludzkości.

Na nieszczęście dla homo sapiens ceny spadły i zamiast cieszyć się z życia w świecie bez nędzy i głodu pozostaje nam radować oczy różnokolorowymi kwiatami kwitnacymi co roku w ogrodzie. Płacąc słono za ta przyjemność, jednorazowy bilet wstępu kosztuje niemałe 15 eur na głowę.





W cene zwiedzania wliczony jest akcent polski, odmiana o wdzięcznej nazwie Maria K. Taka troche malo kolorowa w porównaniu do innych a do tego mało patriotyczna - biały kolor jest raczej żóltawy a czerwonego zupełnie brak.


Monday, April 21, 2014

Kosowo - krótkie podsumowanie

Kosowo to dziwny kraj. Serbowie go nie uznają, Albańczycy chcieliby przyłączenia do swojej ojczyzny, niektóre kraje zachodnie boją się go uznać, żeby nie otworzyć separatystycznej puszki Pandory u siebie. Patrząc na to obiektywnie, Kosowo nie ma większych szans na samodzielne istnienie po odcięciu pomocy zagranicznej. Surowców mineralnych tam na lekarstwo, stabilizacja polityczna jeszcze tam nie dotarła więc kapitał zagraniczny też jakoś nie pcha się drzwiami i oknami. Jedyne dwa pozytywy to przyroda (pola minowe pomijamy) i młodzi ludzie, dzięki swojemu doświadczeniu jako uchodźcy władający perfekcyjnie obcymi językami. Tylko, że oni chcą wyjechać a sama przyroda kraju do przodu nie pociągnie. 



Pojechać do Kosowa zdecydowanie warto, choćby po to, aby wyrobić sobie własne zdanie na temat tego kraju. Albo napić się dobrej kawy.


... lub herbaty.
 
 
Trasa podróży była jak ponizej:


View Kosowo in a larger map

...a przykładowe koszty są tu


Zabytek kategorii III

Serbskie obiekty sakralne w Kosowie podzielić można na trzy kategorie.

Pierwsza to te, które nie przetrwały ostatniej wojny. Ponad 140 cerkwi zrównanych zostało z ziemią albo zamienione w stertę kamieni. 

Kategoria druga to cerkwie, które jeszcze stoją, ale czekają na lepsze czasy, napływ pieniędzy i przypływ tolerancji, żeby znowu wrócić do czasów świetności. A tymczasem otoczone są drutem kolczastym i tabliczkami z zakazem wstępu. 


Kategoria trzecia to obiekty, które przetrwały w stanie prawie nienaruszonym. Zostało ich niewiele, ale to prawdziwe perełki, na widok których człowiek doznaje przysłowiowego opadu szczęki. Coś takiego przeżyć można na przykład w klasztorze Wysoki Decani.

Zbudowany w XIV wieku dotrwał do naszych czasów w oryginalnym stanie. Szczególne wrażenie robią średniowieczne freski, będące prawie tak stare jak sam klasztor. Po wejściu do środka malowidła na ścianach w połączeniu z panującym półmrokiem powodują, że czujemy się jak podróżnicy w czasie i przenosimy paręset lat wcześniej. 




I chyba dobrze, że ten oraz inne zachowane zabytkowe budowle chronione są przez wojska NATO stacjonujące do tej pory w Kosowie. Inaczej "przyjaźni" Albanczycy zrobiliby z nimi to samo, co z dwujęzycznymi tablicami na granicach okolicznych miast - ślady serbskości byłyby pewnie wymazane...


Thursday, April 17, 2014

Chwała i cześć NATO

Historię piszą zwycięzcy. A potem często robią z niej propagandę, która momentami ociera się o groteskę. Doskonały przykład tego stwierdzenia znaleźć można w Prisztinie. Tamtejsze Muzeum Kosowa mogłoby równie dobrze nazywać się Muzeum Dobroci NATO - całe drugie piętro poświęcone jest interwencji wojsk Sojuszu Atlantyckiego i obronie miejscowej ludności przed Serbami; pierwsze piętro zamknięte jest na cztery spusty i innej ekspozycji w tym muzeum nie ma. 


Kolorowe zdjęcia pokazują klasyczne czarno - białe podejście do tematu. Jedna strona jest zła (to oczywiście Serbowie) a druga dobra jak aniołki. Ani słowa o genezie konfliktu, nikt nie sili się na obiektywizm, zamiast tego gra się na najniższych ludzkich uczuciach. Miloszewicz przyrównywany jest do Adolfa, Wyzwolencza Armia Kosowa (UCK) wygląda na organizację humanitarną, tylko przypadkiem noszącą broń. Dodajmy do tego flagi państw NATO, portrety dowódców wojskowych i kopie stron tytułowych gazet zachodnich wiszące na wszystkich ścianach i laurka gotowa. 



O paru ciekawych faktach związanych z wojną w Kosowie muzeum dziwnym trafem nie wspomina. O tym, że NATO zbombardowało też konwój uchodźców albańskich oraz równało z ziemią szkoły i szpitale serbskie. O tym, że UCK jest mocno powiązana z mafią i swego czasu odpowiedzialna była za 70% przemytu heroiny do Europy. Albo o tym, że serbskim jeńcom wojennym wycinano organy i sprzedawano za worek pieniędzy bogatym ludziom z zagranicy.

Dla równowagi przeczytać trzeba "Stulecie kłamców" Łysiaka - u niego dobrzy Serbowie wygnani zostali ze swojej ziemi ojczystej przez podstępnych albańskich muzułmanów. Po dodaniu do siebie tych dwóch skrajnych wersji historii można wyrobić sobie własne zdanie o tym, o co tak naprawdę w tej wojnie chodziło.

Sunday, April 13, 2014

Francuska szkoła walki

Francuzi mają wprawę w wydawaniu kupy pieniędzy na bezużyteczne rzeczy a potem robieniu z nich atrakcji turystycznych. Tak było z wieżą Eiffla, tak jest też z twierdzami tworzącymi kiedyś linię Maginota. Zbudowane w latach trzydziestych ubiegłego wieku i kosztujące miliardy franków ogromne umocnienia miały za zadanie w razie kolejnej wojny zatrzymać Niemców. Prawie się udało, ale "prawie" czyni różnicę - naziści przeszli spacerkiem przez kraje Beneluksu i podbili Francję w sześć tygodni. Setki ton betonu i stali poszły na marne. I aż dziw, że niektóre nacje nie uczą się na błędach, w latach zimnej wojny sporo fortyfikacji zostało naprawionych i miało tym razem zatrzymać Armię Czerwoną...


Z czasem ktoś poszedł po rozum do głowy i dał sobie spokój z militarnymi ambicjami, od tej chwili fortyfikacje stały się atrakcją turystyczną. Jedne z największych i najlepiej zachowanych kompleksów obronnych można podziwiać w Schoenenbourgu, rzut beretem albo strzał działem od Strasbourga.



Życie żołnierza w twierdzy nie było wcale takie złe, na pewno nie gorsze od jego kolegi ganiającego na powierzchni z bagnetem za czołgami. Jak tylko udało się przezwciężyć klaustrofobię i przyzwyczaić do życia 30 metrów pod ziemią, w zamian dostawało się suche, w miarę ciepłe i bezpieczne miejsce do czekania na atak przeciwnika. Do dyspozycji była kuchnia, gabinet lekarski a nawet podziemna kolejka (a duże miasta w Polsce do tej pory czekają na budowę metra...). Jeśli ktoś potrzebował słońca, zawsze mógł zgłosić się do obsługi dział przy wejściu do twierdzy. Jednym słowem żyć, nie umierać, trochę postrzelać a potem w stylu francuskim poddać się wrogowi.


Parędziesiąt kilometrów od Schoenbourga znajduje się kolejna fortyfikacja, tym razem niemiecka. Alzacja przechodziła swego czasu z rąk do rąk i za każdym razem jedna ze stron dokładała swoją cegiełkę do zestawu umocnień. Ta niemiecka, zbudowana w Mutzig i nazwana imieniem cesarza Wilhelma II pod koniec XIX była jedną z największych i najnowocześniejszych na świecie. I w odróżnieniu od tej w Schoenbourgu była o wiele bardziej skuteczna: parenaście minut ostrzału Francuzów na początku I Wojny Światowej skutecznie odstraszyło ich od wkroczenia na terytorium Alzacji. Niemiecka szkoła obronna góruje jednak nad francuską.


Sunday, April 6, 2014

Krótki kurs rozbijania się myśliwcem

Historia płata czasami figle; to co jeszcze nie tak dawno było top secret, teraz jest ogólnie dostępne dla przysłowiowego szarego człowieka. Kiedyś obywatel państwa - członka Układu Warszawskiego nie miał szansy zobaczyć z bliska bazy NATO, może za wyłączeniem szpiegów. Dziś za jedyne 100 szwedzkich koron wejść można do ex-supertajnej bazy lotniczej zbudowanej pod Goetheborgiem (dosłownie i w przenośni, hangary dla samolotów wykute są w skale 30 metrów pod ziemią). Co więcej, można posiedzieć sobie w kabinie prawdziwego myśliwca, poczuć się jak pilot i zastanawiać się, jak ten biedny człowiek był w stanie połapać się w tych wszystkich przełącznikach, guzikach, pokrętłach, dźwigniach i pedałach, mając cały czas na głowie kask, przez który nic nie widać. 



Można także osiągnąć wyższy stopień wtajemniczenia i polatać na symulatorze samolotu odrzutowego. Wskakujemy do kabiny myśliwca, łamiemy przepisy BHP niezakładając hełmu, zwalniamy hamulec i powoli posuwamy się do przodu. Po krótszym lub dłuższym czasie udaje się nam zrozumieć, do czego w samolocie są pedały i może nawet udaje się nam ustawić względnie na środku pasa startowego. Potem jest już z górki, przepustnica do przodu, rozpędzamy się ile sił w silniku, ciągniemy drążek sterowy do siebie i z reguły wzbijamy się w powietrze (z reguły, bo da się też pojeździć samolotem po trawie, dopiero wjechanie pod drzewo kończy tą pasjonującą przygodę). W powietrzu można wywijać beczki, korkociągi i wszystko inne, czego dusza zapragnie. Chodzą plotki, że da się także wylądować, ale jedyne co udało się piszącemu te słowa to wbić się w ziemię lub w wodę pod różnymi kątami i z różną prędkością...