Saturday, November 17, 2012

Biere de Noel

Według planu miał być krótki wyjazd do Francji i przekonanie się na własne oczy jak ludzie wariują na punkcie beaujolais nouveau. Najbliżej było do Alzacji i jakoś nie wpadło mi do głowy, że w tym rejonie szaleństwa winnego raczej nie ma. Młode wino było co prawda w sklepach ale w lokalnych knajpkach fanatyków kolejnego rocznika tego napoju jak na lekarstwo. 

Marketingowo o wiele silniejsze było za to zupełnie inne święto. Już w połowie listopada na półkach supermarketów i w ofercie barów królowało mocne piwo bożonarodzeniowe.


Mikołajów na wystawach sklepowych za to jeszcze nie było. Widocznie męska chęć świątecznego przesiadywania w knajpach jest silniejsza od kobiecej potrzeby robienia zakupów.

Tuesday, October 23, 2012

Wietnam i Kambodża - podsumowanie

Wietnam się podobał, może poza permanentnym oszukiwaniem na kosztach biletów autobusowych i przedawkowaniem backpackerskim w centrum Sajgonu. Kambodża podobała się o wiele bardziej. Ludzie jacyś bardziej mili, naturalni nie traktują turysty jak chodzącego portfela i nawet tłumy w Angkorze nie przeszkadzają tak bardzo.

Ostateczna trasa wyjazdu była jak poniżej:


View Vietnam & Cambodia in a larger map

... a przykładowe ceny wymienione są tu.

Saturday, October 20, 2012

Komercja i propaganda

Zrobić dobre muzeum jest trudno, zepsuć je, niezależnie od tego jak bardzo ciekawy byłby temat, jest o wiele łatwiej. To drugie udało się Wietnamczykom koncertowo, dwie ekspozycje dotyczące wojny z USA to przykład fuszerki pierwszej klasy.

Tunele Viet Congu w Cu Chi zamienione zostały w Disneyland. Te w Ben Dinh, gdzie zajeżdżają wszystkie zorganizowane wycieczki z Sajgonu, stworzone zostały specjalnie pod turystow i nie były nigdy wykorzystywane podczas wojny. Mimo tego frajda z przejścia się parędziesiąt metrów w dusznym i wąskim tunelu zamieszkanym przez nietoperze byłaby nawet spora, gdyby nie inne "atrakcje" oferowane na miejscu. Można wybierać między propagandowym filmem pokazującym jak źli Amerykanie walczyli z miłujacymi pokój wietnamskimi chłopami. Można postrzelać sobie z karabinu, do wyboru są zarówno M16 jak i Kałasznikow, w zależności od tego, której ze stron kibicowało się podczas wojny. Można kupić sobie oryginalne pamiątki z łusek po nabojach (samoloty, armaty i inne takie), sandały Viet Congu zrobione ze starych opon, amerykańskie kultowe zapalniczki Zippo albo czapki z daszkiem zrobione z puszek po coca-coli. Makabra...



 Muzeum Wojny Wietnamskiej zrobione jest dla odmiany w klimacie orwellowsko-goebbelsowskim. To propaganda w czystej postaci potwierdzająca starą prawdę o tym, że historię piszą zwycięzcy. Efekty wykorzystywane do zszokowania odwiedzających są proste. Mamy więc zdjęcia z demonstracji z calego świata nakazującymi wycofanie się Amerykanów z Wietnam. Do tego masa fotografi ofiar ataków chemicznych albo masakr ludności przez wojska Południa i ich sprzymierzeńców a w niektórych przypadkach nawet "relikwie" w stylu: studnia do której wrzucono rodzinę chłopów albo talerze i garnki pozostałe po spaleniu wioski. Historia wojny przedstawiona jest w sposób tendencyjny.


Nikt przy zdrowych zmysłach nie wątpi w to, że Amerykanie w Wietnamie postępowani w sposób delikatnie mówiąc mało humanitarny. Ale przy o wiele mniejszym potencjale technicznym porównywalnie okrutna była też druga strona konfliktu, o czym ekspozycja z wiadomych powodów nie wspomina wcale. 
Jedyny powód, dla którego warto jest wstąpić do muzeum to seria świetnych fotografii i reportaży z Wietnamu w czasie wojny. Głownie autorstwa fotografów zachodnich, mających niemaly wkład w zakończenie wojny. Gdyby nie presja opinii publicznej, kto wie jak długo Pólnoc byłaby w stanie walczyć -  straciła w całym konflikcie cztery razy więcej ludzi niż Południe i dwadzieścia razy więcej niż USA. W dłuższym okresie wynik był raczej przesądzony. 

Thursday, October 18, 2012

River food

W delcie Mekongu można zakochać się od pierwszego wejrzenia.

Przyjazd do Can Tho, hotel niedaleko dworca autobusowego, restauracja niedaleko hotelu. Szybkie spojrzenie na menu – wszystko po wietnamsku. Lekka konsternacja, bo nawet wszechobecnej zupy pho nie ma. Ludzie naookolo przyglądają się nam uważnie, białego człowieka nie widziano tu chyba od lat. Mężczyzna ze stolika obok częstuje wietnamską wódką i krewetkami. W akwariach pod ścianą pozycje z menu trzymane są w sposób bardziej zrozumiały, pod postacią żywych zwierząt.




Rzut oka na węże, ropuchy, kraby i inne nienazwane stworzania i już wiadomo, że dziś wyjątkowo eksperymentów kulinarnych nie będzie. Dla bezpieczeństwa żołądka lepiej pozostać przy krewetkach i rybie. Próbowaliście kiedyś jeść smażoną rybę pałeczkami?

Knajpa z drewna i blachy falistej a w jej wnętrzu dziewczyny w krótkich spódniczkach i w szpilkach sprzedają piwo. Kawałek dalej paru nastolatków w rytm muzyki z wielkich głośników tańczy na środku ulicy breakdance nie zważając na przejeżdżające koło nich motory. Chyba tak właśnie wygląda Wietnam od tej mniej turystycznej strony.

Wednesday, October 17, 2012

Kambodża - o tym nie piszą w przewodnikach

Kambodża to chyba jedyne miejsce, w którym za śmieszne pieniądze przejechać się można batmobilem.


Jak na kraj po przejściach mieszkancy mają dość wysoki poziom autoironii. W autobusach puszczane są amerykańskie filmy klasy C traktujące o wojnie w Wietnamie i okolicach, ze szczególnym naciskiem połozonym na przygody Johna Rambo. Nie ma co narzekać, w porównaniu z kambodzańskim kabaretem albo piosenkami karaoke filmy wojenne to rozrywka na niezwykle wysokim poziomie.

Ruch prawostronny traktowany jest jako luźna rekomendacja. Miejscowi ścinają zakręty, jeżdżą pod prąd, zawracają w najmniej spodziewanym momencie. Jazda wypożyczonym skuterem po drogach to walka o przetrwanie.

Chcesz się poczuć jak celebryta? W Wat Banan turystów jest tak mało, że każdy biały człowiek jest sensacją, zdjęcie z nim chce sobie zrobić buddyjski mnich albo khmerska nastolatka. 

Tuesday, October 16, 2012

Jak nie robić zdjęć w podróży

Nasz przyjazd do Phnom Penh zbiegł się ze śmiercią Norodoma Sihanouka. Rekordzista Guinnessa w kategorii sprawowania róznych funkcji politycznych był dwukrotnie królem Kambodży, a także jej księciem, prezydentem, premierem, nie wspominając nawet o wielu stanowiskach w rządach na uchodźctwie. Przetrwał kolonizację francuską, wojnę domową, zamach stanu, próby zabójstwa i terror Czerwonych Khmerów. Materiał na scenariusz dla kasowego filmu. 

Na wieść o jego śmierci  pod pałacem królewskim zaczeli gromadzić się mieszkańcy Phnom Penh chcący oddać zmarłemu ostatni hołd.


Chwila wzniosła i fotogenicza, choć niektórzy dla zrobienia fotki, która potencjalnie wygra World Press Photo posunęli się chyba za daleko...


S-21

S-21 to miejsce, w którym przekonywano mieszkańców Kambodży o wyższości ustroju Czerwonych Khmerów nad wszystkimi innymi. Była szkoła zamieniona w więzienie dla oponentow reżimu - do tej kategorii zaliczano zarówno urzędników wcześniejszego rządu jaki i ludzi, którzy z głodu ukradli miskę ryżu. Pod wpływem tortur każdy prędzej czy później przyznawał się do współpracy z CIA albo z Wietnamem i podawał nazwiska znajomych jako swoich wspólników. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.


Pol Pot i większość przywódców Czerwonych Khmerów nie została nigdy osądzona. Tylko paru z nich zostały przedstawione zarzuty, procesy trwają albo ogłoszone zostały wyroki dożywocia. Stosunek prostego ludu do dawnych oficjeli wydaje się jednak jednoznaczny.


Przez więzienie przewinęło się ok 20 000 osób, po kilku miesiącach tortur ogromna większość z nich została zamordowana. To miejsce pamięci narodowej, odwiedzających prosi się o zachowanie powagi stosownej do okolicy, w której przebywają. A tymczasem na dziedzincu...



Monday, October 15, 2012

Kolejowa zagadka

Z wioski A koło Battambangu odjeżdża pociąg. W tym samym czasie po tym samym torze z wioski B parenaście kilometrów dalej rusza drugi pociąg w kierunku wioski A. Po jakim czasie następi zderzenie?
Odpowiedź poprawna: nie nastąpi. Gdy pociągi się spotkają, ten mniej załadowany zostanie szybko rozebrany, żeby ustąpić miejsca drugiemu. 



Po Francuzach pozostała w Kambodży w miarę rozwinięta sieć połączeń kolejowych, po niechętnym wszelkiemu postępowi i nowoczesności Czerwonych Khmerach ostało się tylko trochę starych szyn. Poruszać się po kraju trzeba, potrzeba matką wynalazków więc z kawałków bambusa i stali zbudowno minipociągi. Pierwotnie napędzane siłą mięśni z czasem dorobiły się małego silnika i z prędkością do 50km/h pędzą po nierównym torze dowożąc ludzi z wioski do wioski.


Chodzą słuchy, że rząd Kambodży chce odremontować całą sieć kolejową a co za tym idzie, zlikwidować bambusowe pociągi. Sądząc po fatalnym stanie szyn, po których podróżowaliśmy, dochodom z turystów i poziomie korupcji w tym kraju nie zdarzy się to raczej szybko.

Sunday, October 14, 2012

Battambang kulinarnie

Battambang miał być ładnym kolonialnym francuskim miastem; pierwszy przymiotnik dodany został zdecydowanie na wyrost. Miasto jak miasto, bez większych szaleństw, z jednym wyjątkiem - nocny rynek to miejsce warte odwiedzenia przez każdego smakosza ekscentrycznych dań. Do wyboru mamy klasyczne buny:


... smażone mięso w liściu lub bez...


...dla wegetarian są też same liście...


... a dla prawdziwych smakoszy szaszlyki z jajek...


To ostatnie danie musi być wielkim wyzwaniem dla żołądka: podczas smażenia z jajek wycieka coś dziwnego a ich wnętrze robi się czarne. Konsumpcję tego cuda odłożyliśmy na następny pobyt w Kambodży.

Saturday, October 13, 2012

Dom wschodzącego słońca

Dwa argumenty za tym, żeby w trakcie urlopu zwlec się z łóżka przed piątą rano i wraz z setkami innych ludzi oglądać wschód słońca nad Angkor Wat.

  
 
Tłumow przy oglądaniunie nie ma się co bać. Większość turystów w tych regionach to Azjaci, co daje nam niesamowitą przewagę: przy robieniu zdjęć nie trzeba pchać się do przodu żeby złapać dobre ujęcie, wzrostem i tak góruje się nad 90% innych ludzi. A biedni Chinczycy, Japończycy czy Tajowie muszą podskakiwać, wyciągać do góry ręce z aparatami albo przeciskać się przed innych.

Friday, October 12, 2012

Miasto

Wielka kupa kamieni, jak to ktoś kiedyś poetycko określił. Niby prawda, ale ta kupa kamieni ma tysiąc lat i była swego czasu największym miastem na świecie. Kiedy w Londynie mieszkało marne 50 tys. ludzi, w Mieście bylo ich prawie milion.W czasach preindustrialnych nie miało żadnych konkurentów, drugie co do wielkości Tikal było prawie dziesięć razy mniejsze.
 

"Miasto" to po khmersku Angkor.

Dziś nie jest już stolicą potężnego państwa, toczy za to nierówną walkę z przyrodą i milonami turystów, chcącymi obejrzeć malownicze ruiny a przy okazji przejechać się na słoniu. To niezła lekcja pokory dla dzisiejszych metropoli.

Tuesday, October 9, 2012

Zrób to sam, odc. 16 - wietnamskie jedzenie

Jeden z wietnamskich władców kazał podobno gotować dla siebie codziennie 50 potraw przez 50 kucharzy. Dziś dla kontrastu coraz częściej trzeba przygotowywać sobie jedzenie samemu. Przepis na jedno z najprostszych dań wygląda następująco:

1. Gromadzimy składniki na stole


2. Bierzemy do ręki papier ryżowy i kladziemy na nim masę różnego zielska


3. Dodajemy do tego marchewkę i kapustę


4. Na to wszystko kładziemy mięso kurczaka nadziane na patyk


5. Zawijamy wszystko w papier ryżowy, sciskamy mocniej i wyciągamy patyk.


6. Maczamy tego sajgonko-gołąbka w sosie


Potrawa gotowa, w następnym odcinku przejdziemy do bardziej zaawansowanych dań. Zwiastun poniżej:


Sunday, October 7, 2012

Hoi An

Hoi An na pierwszy rzut oka wygląda na turystyczną stolicę Wietnamu. Mnóstwo hosteli, hoteli, darmowych bezprzewodowych dostępów do internetu, biur podróży oferujących wypady po bliższej i dalszej okolicy, knajpy i restauracje na każdym kroku i permanentne zaproszenia miejscowych "pleeeeaaseeeeee come visit my shop". Blond chłopcy z Australii i panowie z brzuszkiem (pewnie gdzieś z Europy) paradujący w koszulkach z napisem "Good morning Vietnam" albo w trójkątnym słomianym kapeluszu na głowie. Happy hour w każdej knajpie, do kompletu na każdym kroku sklep z ubraniami albo krawiec.



Mimo dużego zagęszczenia turystów im dłużej się tu przebywa tym bardziej miasto przypada do gustu, szczególnie wieczorem, gdy jednodniowi wycieczkowicze wracają do domów a deszcz przegania co bardziej wrażliwych do ich klimatyzowanych pokoi hotelowych. Kolorowe lampiony rozświetlają miasto, odbijają się w mokrych chodnikach i w rzece. Stare kolonialne budynki z gustownie odpadającą farbą w półmroku wyglądają jak z innego świata. Ze świątyń dobiega rytmiczna buddyjska mantra a kojąca uszy wietnamska muzyka (przypominająca miauczenie kota...) roznosi się po okolicy. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. 





Saturday, October 6, 2012

Welcome to Vietnam

12 godzin w samolocie, pół godziny w autobusie, 16 godzin w pociągu, 10 minut mototaxi, godzina w kolejnym autobusie i na koniec 15 minut spacerkiem – w ten szybki sposób można z Europy dostać się do hotelu w Hoi An w Wietnamie a w międzyczasie zostać oszukanym na kosztach biletów ładnych parę razy.

Pierwszy dzień w nowym kraju z reguły oznacza płacenie frycowego – nie zna się miejscowych realiów, ceny w przewodnikach są z reguły nieaktualne a relacje przeczytane w internecie jakoś wypadają z głowy. Poza oficjalną taryfą kolejową za pozostałe środki transportu podawano nam cenę z kosmosu. Dobrze, że był to kosmos wietnamski, bo pomimo przepłacania, począwszy od dwukrotnego za pierwszym razem do tylko 20% więcej ostanim roztrwoniliśmy w ten sposób całe 5 usd.

Co ciekawe, w knajpach i sklepach nikt kantować nie próbował, widocznie zawyżanie cen to tylko taka lokala przypadłość transportu kołowego.

Monday, September 24, 2012

Tour de Heuriger

Heuriger to jeden z najgenialniejszych austriackich wynalazków - lokalna gospoda sprzedająca wino własnej roboty a do tego różnego rodzaju zimne przekąski. W wersji klasycznej znajduje się na obrzeżu miasta, otwarty jest przez pare miesięcy w roku, co sygnalizowane jest gałązką zawieszoną nad wejściem. Wersja nowoczesna ma rozszerzony asortyment, oferuje wina z innych krajów i (o zgrozo!) gorące dania.

Na wersje klasyczną czasu było za mało, lokale najbliższe oryginałowi znaleźć można w wiedeńskiej dzielnicy Grinzing. Tam też przeprowadzimy wielki eksperyment pod tytułem "Wpływ młodego wina i napojów winopodobnych na organizm ludzki".

A więc zaczynamy:


Pierwszy heurigen, Zum Martin Sepp.


Zaczynamy w miarę wcześnie, 4 po południo a już sporo miejsc zajętych. Na stole szybko lądują dwa wina w wysublimowanych kieliszkach oraz zestaw wykwintnych przystawek. 


Ogórek kiszony, skwarki i chrzan to jak powszechnie wiadomo najlepsza zakąska do wina. Francuskie sery i winogrona są dla mięczaków.

Etap drugi, Reinprecht. 


Przy wejściu wita nas ogromna kolekcja korkociągów a także akcesoriów do uprawy winorośli i produkcji wina. Wejście do środka to jak podróż w czasie i cofnięcie się o sto lat - drewniany sufit, stare obrazy na ścianach i klimat małej knajpki gdzieś w środku niczego. Zespół muzyczny w pełnej obsadzie przygrywa tradycyjne austriackie kawałki. Zdecydowanie najlepszy z heurigenów, które odwiedziliśmy. 
Wieczór jeszcze młody, żeby dotrwać do końca eksperymentu decydujemy się zamienić klasyczne wino na coś łagodniejszego. Wybór pada na sturm, czyli austriacką wersje federweissera, niskoalkoholowy wyrób wczesnej fazy fermentacji wina. Jedna kolejka i idziemy dalej.

Runda trzecia o lokal o swojsko brzmiącej nazwie Maly.

 
Korkociągów na wejściu nie ma, w tym lokalu można za to uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej. "Bierzcie i pijcie z tego wszyscy" nabiera tutaj zupełnie innego znaczenia. Do niedzieli czekać nie możemy, następna kolejka sturma, do tego ser żółty i szyneczka, pare piosenek na harmonię i gitarę i idziemy dalej.

Wielki finał eksperymentu ma miejsce w Feuerwehr Wagner.


Miejsce o ponad trzystuletniej tradycji idealnie nadaje się na zakończenie touru po heurigerach. Dochodzi ósma wieczorem, lokal jest prawie pełen i dla osób bez rezerwacji o miejsce coraz trudniej. Udaje się nam znaleźć przytulne miejsce koło wielkiego pieca kaflowego. Obsługa biega w tradycyjnych austriackich wdziankach, klientela raczej w garniturach albo elegenckich kostiumach.
Po dwóch kolejkach sturma wracamy do wina, do tego pyszny krem z gorgonzoli i czosnku oraz bakłażany i nadziewane papryczki na zimno.

Eksperyment potwierdził tezę o wpływie młodego wina i napojów winopodobnych na organizm ludzki. Znalezienie drogi powrotnej do centrum Wiednia trwało o wiele dłużej niż dotarcie na Grinzing :-)


Friday, September 21, 2012

Sao Tome - podsumowanie

Tydzień na Sao Tome minął jak z bicza strzelił, szkoda było wracać do domu. Z pierwotnego planu z różnych powodów nie udało się zrealizować paru rzeczy, więc jest motywacja, żeby wrócić na wyspę w przyszłości. 

Z cyklu porady praktyczne:
- wypożyczenie samochodu praktycznie się nie opłaca. Taksówki są tańsze a autostop na wyspie działa znakomicie. Udało się nam złapać między innymi szkolny autobus, traktor, jechać z lokalnym expatem, ekipą telewizyjną i różnej maści lokalnymi biznesmenami, najczęściej podwoził nas pierwszy pojazd, który nas mijał.
- po angielsku dogadać się ciężko, tylko trzy spotkane osoby mówiły w tym języku. Zamiast tego przydaje się portugalski, francuski a z racji podobieństwa da się też porozumieć po hiszpańsku.
- ale nawet przy niewielkiej znajomości języka turysta na wyspie nie zginie, miejscowi zawsze pomogą. Lokalna policja pokaże, gdzie można dobrze zjeść, a mieszkańcy staną na głowie, żeby znaleźć właściciela zamkniętego hotelu.

Mapa trasy


View Sao Tome in a larger map

A przykładowe koszty są tu,

Wednesday, September 19, 2012

Takie tam, z Sao Tome

Leve-leve czyli chill-out w wersji saotomskiej przyjmuje czasem niedodzienną postać. Nasze odwiedziny w Roca Monte Cafe zbiegła się z gospodarczą, 15-minutową wizytą samego prezydenta wyspy. Policjanci pilotujący kolumnę samochodów rządowych zatrzymują się i pytają nas, czy podoba nam sie na wyspie. Żołnierze z eskorty machają rękami a lekarze jadący na końcu kawalkady samochodów proponują podwiezienie do stolicy. Szkoda, że udajemy się w przeciwnym kierunku.

Chodzą słuchy, że darmowy internet jest w bibliotece w Sao Tome. Niestety, byłem nieodpowiednio ubrany, żeby to sprawdzić; w krótkich spodenkach do biblioteki nie wpuszczają.

Im dalej od stolicy tym większy entuzjazm w stosunku do aparatu fotograficznego. Na prowincji ludzie sami nas zaczepiali i prosili o zrobienie zdjęcia.


W Sao Tome większość osób odwracała się widząc w oddali coś na kształt obiektywu.

Monday, September 17, 2012

Roca

Sao Tome uzyskalo niepodległość w 1975 roku, gospodarczo nie wyszło to krajowi na dobre. Roca, czyli plantacje kawy i kakao kiedyś funkcjonujące sprawnie i efektywnie (choć przy mało humanitarnym wykorzystywaniu lokalnej siły roboczej) z dnia na dzień zostały opuszczone przez swoich zarządców i szybko znacjonalizowane. Państwo zapomniało jednak, że uprawa tych roślin to nie bułka z masłem, brak fachowców i socjalistyczny styl zarządzania doprowadziły gospodarstwa do upadku. Linie kolejowe, którymi dowożono kiedyś zbiory, zarosły trawą, budynki powoli się sypią ale ciągle jeszcze dają byłym pracownikom i ich rodzinom dach nad głową. W ruinach szpitali bawią się dzieci i pasą się kozy, plony kawy i kakao spadły o kilkadziesiąt procent. 


Niektórzy starzy pracownicy, pamiętający czasy panowania portugalskiego, zastanawiają się czy warto było walczyć o niepodległość. Wolności do garnka nie włożysz i zupy z niej nie ugotujesz. Tęsknota za dawnymi dobrymi czasami w wersji Sao Tome na prowincji kraju trzyma sie dobrze.