Wednesday, February 6, 2013

Zorza

Zorza wymaga cierpliwości. Najpierw trzeba czekać na pogodną noc, albo przynajmniej prognozy na to, że chmury na niebie się rozwieją, mgła opadnie i będzie widać gwiazdy. Jak pierwszy warunek jest spełniony, najlepiej koło godziny 21 ubrać wszystko, co się tylko ma, zaparzyć gorącą herbatę w termosie i odejść jak najdalej od cywilizacji. A potem czekać.
Statystycznie zorza pojawia się najczęściej parę godziń przed lub po północy i statystycznie niebo nad Abisko jest najmniej zachmurzone z całej Laponii. Statystycznie to ja mam jedno jądro i jeden jajnik...

Pierwsza noc śliczna, bezchmurna ale po niecałej godzinie czekania nad jeziorem przychodzi zamieć śnieżna. Na zorze nie ma szans, trzeba wracać.
Druga noc jeszcze ładniejsza, gwiazdy świecą na całym niebie i widać nawet Drogę Mleczną. To wszystko na nic, zorzy nie ma i krótko po północy zmarznięci wracamy do hotelu.
Noc następna: niebo nawet ładne, trochę chmur ale wieje wiatr, więc jest szansa, że je rozgoni. Wieje na tyle mocno, że skuleni chowamy się za przyczepą kempingową na brzegu jeziora. Temperatura odczuwalna to jakies -30 stopni, herbata z domieszką żubrówki wcale nie rozgrzewa. Poddajemy się i po niecałej godzinie czekania wracamy.
Kolejna noc cała zamglona, widoczność jakieś 100 metrów, z dalszej odległości nie zobaczy się nawet łosia, nie mówiąc już o zielonym czy czerwonym świetle na niebie.
Decydujemy się na skorzystanie z pomocy profesjonalisty i noc później idziemy na zorganizowaną wycieczkę w poszukiwaniu zorzy polarnej. Po niecałej godzinie wchodzimy na jeden z okolicznych pagórków, rozkładamy statywy i czekamy. W dole światła Abisko na niebie cos tam lekko się zieleni. Ale z bajecznie kolorowymi zdjęciami z internetu ma to niewiele wspólnego. Znowu przychodzi mgła, jedyne w miare sensowne zdjęcie z drogi powrotnej do hotelu wygląda tak:


... i jest o wiele bardziej wyraźne niż to, co widzieliśmy w rzeczywistości. 

Tyle w temacie statystycznego podejścia do oglądania zorzy polarnej. W kategorii zwykłego łutu szczęścia było o wiele lepiej. Podczas całego wyjazdu najładniejszą zorzę widzieliśmy przed godziną 20, nago, podczas nacierania się śniegiem po wyjściu z sauny.


Sunday, February 3, 2013

Szwedzkie Koleje Państwowe

Dojazd był dłuższy, niż się spodziewaliśmy. Najpierw zepsuł się pociąg na lotnisko i trzeba było czekać na następny. Potem lot do Sztokholmu i parogodzinne czekanie na lotnisku na następny pociąg, który miał nas zawieźć na daleką Północ. W końcu się doczekaliśmy, wsiedliśmy do naszego ciepłego wagonu, rozłożyliśmy się wygodnie i zatopiliśmy w lekturze. Już za 20 godzin mieliśmy być daleko poza kołem podbiegunowym, w krainie śniegu i zorzy polarnej. 

I wtedy się zaczęło. Na jednej z pierwszych stacji pociąg stał podejrzanie długo, aż w końcu z głośników rozległo się coś po szwedzku. Chwilę później, po wysłuchaniu angielskiej wersji komunikatu zaczynamy zbierać nasze rzeczy - jedno z kół nie działa tak jak powinno i wszyscy ludzie z naszego wagonu muszą przejść do innych. W sumie to nawet nieźle, zamieniliśmy nasze siedzenia na wygodne łóżka w wagonie sypialnym i poszliśmy spać.

Następnego dnia o ósmej rano mamy przesiadać się na kolejny pociąg. W teorii, bo w praktyce w ciągu nocy dwa razy psuła się lokomotywa i po 10 godzinach jazdy mamy ponad 5 godzin spóźnienia...

Przesiadka gdzieś w środku Szwecji
Rzecz niby normalna i spotykana także w Polsce. Ale w takich wypadkach widać różnice w polskim i skandynawskim podejściu do klienta. Szwedzka kolej na pierwsze przeprosiny zafundowała nam darmowy lunch w wagonie restauracyjnym. Dla pasażerów, którzy z powodu opóźnienia nie zdążyli na inne połączenia podstawiono specjalne autobusy. Nam też zorganizowano dojazd, dodatkowo zapewniając gorący posiłek w hotelu tuż koło stacji kolejowej. Najedzeni i zrelaksowani pokonywaliśmy w bajkowej nocno-śnieżnej scenerii ostatnie kilometry dzielące nas od Abisko.


A do tego wszystkiego przysługuje nam zwrot koszów biletów przy spóźnieniu większym niż dwie godziny. Wychodzi na to, że przejechaliśmy ponad 1500km za darmo, nie wydając przy okazji nic na jedzenie. Niech żyje szwedzki socjalny kapitalizm!