Monday, September 24, 2012

Tour de Heuriger

Heuriger to jeden z najgenialniejszych austriackich wynalazków - lokalna gospoda sprzedająca wino własnej roboty a do tego różnego rodzaju zimne przekąski. W wersji klasycznej znajduje się na obrzeżu miasta, otwarty jest przez pare miesięcy w roku, co sygnalizowane jest gałązką zawieszoną nad wejściem. Wersja nowoczesna ma rozszerzony asortyment, oferuje wina z innych krajów i (o zgrozo!) gorące dania.

Na wersje klasyczną czasu było za mało, lokale najbliższe oryginałowi znaleźć można w wiedeńskiej dzielnicy Grinzing. Tam też przeprowadzimy wielki eksperyment pod tytułem "Wpływ młodego wina i napojów winopodobnych na organizm ludzki".

A więc zaczynamy:


Pierwszy heurigen, Zum Martin Sepp.


Zaczynamy w miarę wcześnie, 4 po południo a już sporo miejsc zajętych. Na stole szybko lądują dwa wina w wysublimowanych kieliszkach oraz zestaw wykwintnych przystawek. 


Ogórek kiszony, skwarki i chrzan to jak powszechnie wiadomo najlepsza zakąska do wina. Francuskie sery i winogrona są dla mięczaków.

Etap drugi, Reinprecht. 


Przy wejściu wita nas ogromna kolekcja korkociągów a także akcesoriów do uprawy winorośli i produkcji wina. Wejście do środka to jak podróż w czasie i cofnięcie się o sto lat - drewniany sufit, stare obrazy na ścianach i klimat małej knajpki gdzieś w środku niczego. Zespół muzyczny w pełnej obsadzie przygrywa tradycyjne austriackie kawałki. Zdecydowanie najlepszy z heurigenów, które odwiedziliśmy. 
Wieczór jeszcze młody, żeby dotrwać do końca eksperymentu decydujemy się zamienić klasyczne wino na coś łagodniejszego. Wybór pada na sturm, czyli austriacką wersje federweissera, niskoalkoholowy wyrób wczesnej fazy fermentacji wina. Jedna kolejka i idziemy dalej.

Runda trzecia o lokal o swojsko brzmiącej nazwie Maly.

 
Korkociągów na wejściu nie ma, w tym lokalu można za to uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej. "Bierzcie i pijcie z tego wszyscy" nabiera tutaj zupełnie innego znaczenia. Do niedzieli czekać nie możemy, następna kolejka sturma, do tego ser żółty i szyneczka, pare piosenek na harmonię i gitarę i idziemy dalej.

Wielki finał eksperymentu ma miejsce w Feuerwehr Wagner.


Miejsce o ponad trzystuletniej tradycji idealnie nadaje się na zakończenie touru po heurigerach. Dochodzi ósma wieczorem, lokal jest prawie pełen i dla osób bez rezerwacji o miejsce coraz trudniej. Udaje się nam znaleźć przytulne miejsce koło wielkiego pieca kaflowego. Obsługa biega w tradycyjnych austriackich wdziankach, klientela raczej w garniturach albo elegenckich kostiumach.
Po dwóch kolejkach sturma wracamy do wina, do tego pyszny krem z gorgonzoli i czosnku oraz bakłażany i nadziewane papryczki na zimno.

Eksperyment potwierdził tezę o wpływie młodego wina i napojów winopodobnych na organizm ludzki. Znalezienie drogi powrotnej do centrum Wiednia trwało o wiele dłużej niż dotarcie na Grinzing :-)


Friday, September 21, 2012

Sao Tome - podsumowanie

Tydzień na Sao Tome minął jak z bicza strzelił, szkoda było wracać do domu. Z pierwotnego planu z różnych powodów nie udało się zrealizować paru rzeczy, więc jest motywacja, żeby wrócić na wyspę w przyszłości. 

Z cyklu porady praktyczne:
- wypożyczenie samochodu praktycznie się nie opłaca. Taksówki są tańsze a autostop na wyspie działa znakomicie. Udało się nam złapać między innymi szkolny autobus, traktor, jechać z lokalnym expatem, ekipą telewizyjną i różnej maści lokalnymi biznesmenami, najczęściej podwoził nas pierwszy pojazd, który nas mijał.
- po angielsku dogadać się ciężko, tylko trzy spotkane osoby mówiły w tym języku. Zamiast tego przydaje się portugalski, francuski a z racji podobieństwa da się też porozumieć po hiszpańsku.
- ale nawet przy niewielkiej znajomości języka turysta na wyspie nie zginie, miejscowi zawsze pomogą. Lokalna policja pokaże, gdzie można dobrze zjeść, a mieszkańcy staną na głowie, żeby znaleźć właściciela zamkniętego hotelu.

Mapa trasy


View Sao Tome in a larger map

A przykładowe koszty są tu,

Wednesday, September 19, 2012

Takie tam, z Sao Tome

Leve-leve czyli chill-out w wersji saotomskiej przyjmuje czasem niedodzienną postać. Nasze odwiedziny w Roca Monte Cafe zbiegła się z gospodarczą, 15-minutową wizytą samego prezydenta wyspy. Policjanci pilotujący kolumnę samochodów rządowych zatrzymują się i pytają nas, czy podoba nam sie na wyspie. Żołnierze z eskorty machają rękami a lekarze jadący na końcu kawalkady samochodów proponują podwiezienie do stolicy. Szkoda, że udajemy się w przeciwnym kierunku.

Chodzą słuchy, że darmowy internet jest w bibliotece w Sao Tome. Niestety, byłem nieodpowiednio ubrany, żeby to sprawdzić; w krótkich spodenkach do biblioteki nie wpuszczają.

Im dalej od stolicy tym większy entuzjazm w stosunku do aparatu fotograficznego. Na prowincji ludzie sami nas zaczepiali i prosili o zrobienie zdjęcia.


W Sao Tome większość osób odwracała się widząc w oddali coś na kształt obiektywu.

Monday, September 17, 2012

Roca

Sao Tome uzyskalo niepodległość w 1975 roku, gospodarczo nie wyszło to krajowi na dobre. Roca, czyli plantacje kawy i kakao kiedyś funkcjonujące sprawnie i efektywnie (choć przy mało humanitarnym wykorzystywaniu lokalnej siły roboczej) z dnia na dzień zostały opuszczone przez swoich zarządców i szybko znacjonalizowane. Państwo zapomniało jednak, że uprawa tych roślin to nie bułka z masłem, brak fachowców i socjalistyczny styl zarządzania doprowadziły gospodarstwa do upadku. Linie kolejowe, którymi dowożono kiedyś zbiory, zarosły trawą, budynki powoli się sypią ale ciągle jeszcze dają byłym pracownikom i ich rodzinom dach nad głową. W ruinach szpitali bawią się dzieci i pasą się kozy, plony kawy i kakao spadły o kilkadziesiąt procent. 


Niektórzy starzy pracownicy, pamiętający czasy panowania portugalskiego, zastanawiają się czy warto było walczyć o niepodległość. Wolności do garnka nie włożysz i zupy z niej nie ugotujesz. Tęsknota za dawnymi dobrymi czasami w wersji Sao Tome na prowincji kraju trzyma sie dobrze.

Sunday, September 16, 2012

Śródziemie

Czy środek Ziemi może być jednocześnie środkiem niczego, miejscem odciętym od cywilizacji, z nieistniejącym roamingiem, połączeniem lotniczym z Europą raz na tydzień, bankomatami nieobslugującymi międzynarodowych kart płatniczych? Wyspy Świętego Tomasza i Książęca spełniają wszystkie te warunki. Położone są najbliżej przecięcia równika i południka zerowego czyli na wielkich mapach świata są w jego centrum. A z drugiej strony znajdują się z dala od wszelkich szlaków komunikacyjnych (nawet transport z jednej wyspy na druga stanowi nie lada wyzwanie) a globalizacja dotyka je mniej niż inne kraje.


Była kolonia portugalska przypomina bardziej Karaiby niż kraj afrykański. Do posiłków pija się wino, sklepy i restauracje zamykane są w środku dnia na sjeste, stolica kraju pełna jest niszczejących kolonialnych budynków i dziur w chodnikach.


Jednyna rzecz psująca ten pseudo-karaibski krajobraz to obywatele Tajwanu. Podobnie jak Chiny, ale na wiele mniejszą skalę kraj ten próbuje inwestować w Afryce. Na Sao Tome zdecydowano sie na budowe szpitali i zakładanie internetu bezprzewodowego. Nowa, bardziej humanitarna, kolonizacja przebiega w sposób pokojowy. Flag Tajwanu jest wiecej niz Portugalii, ale azjatyckiej restauracji jeszcze nie otwarto.

Monday, September 10, 2012

Najgorszy hotel na swiecie

Nie sztuka wymyslec dobry produkt, sztuka jest go dobrze sprzedac. Czy nam sie podoba czy nie, marketing odgrywa obecnie pierwszoplanowa role, potrafi wypromowac cos co najwyzej miernego albo pogrzebac szanse genialnego pomyslu na biznes.

W dziedzinie marketingu hotelowego Amsterdam posiada jeden kreatywny przypadek. Hans Brinker Budget Hotel od parunastu lat reklamuje sie jako najgorszy hotel w miescie, pozycjonujac sie pomiedzy opuszczonym szybem kopalnii (sa taki w Holandii?) a bezimiennym grobem. Chwali sie darmowym dostepem do nieistnijacego spa i basenu i nie ponosi odpowiedzialnosci za depresje swoich lokatorow, utrate konczyn i zatrucia pokarmowe. 

Opinie gosci na stronie internetowej utrzymane sa w stylu "najlepsze tanie miejsce w jakim spalem po tym, jak zawiesili mi odsiadke w wiezieniu - Michael, Nowy Jork".

Reklamy hotelu to prawdziwe perelki:





Wszystkie obrazki pochodza ze strony www.hans-brinker.com

 ... a wizerunek marketingowy jest na tyle spojny, ze nawet googlajac najgorsze hotele w Amsterdamie Hans Brinkr pojawia sie jako pierwszy rezultat.

Strategia chyba dziala skoro to miejsce caly czas dziala, jest pelne ludzi i od czasu do czasu wymieniane jest w powaznych gazetach z calego swiata. W celach socjologicznych trzeba sie tam bedzie kiedys przespac.

Rezerwujac pokoj w 'najgorszym hostelu' wiadomo, na co sie czlowiek pisze. Luksusow brak, klientela moze byc rozna i do glowy przychodza jej pewnie dziwne pomysly, szczegolnie po wizycie w jednym albo drugim przybytku z substancjami do palenia.

Na drugim biegunie hotelarstwa nie jest chyba lepiej, skoro nawet pieciogwiazdkowy Hilton ostrzega swoich klintow przed suszeniem ubran na lampie...