Monday, May 30, 2011

Stumilowy Las

W weekend jezdzilismy rowerami po Stumilowym Lesie. Takim z Kubusia Puchatka, tajemniczym i (prawie) bezkresnym. Wszedzie, gdzie spojrzec, rosna drzewa, rowniutko jedno kolo drugiego. Na dole kroluje zielen, ktora pewnie za pare tygodni sie zaniebiesci dojrzalymi jagodami.


Tylko czasami jakas brzoza nie chce pnac sie do gory i zgina sie w pol tworzac naturalny luk - niemy symbol buntu przeciwko naturze.

Dluzsza separacja z rowerem i 62km przejechane po Roztoczu daly o sobie znac. Po sobotniej jezdzie niedzielne przedpoludnie uplynelo pod znakiem spacerowania. Tylna czesc ciala mogla odpoczac od siodelka...

I koncowy wniosek z weekendu - musze kupic maly idiotenaparat. Zdjecia robione komorka sa do niczego a duzego taszczyc wszedzie mi sie nie chce.

Friday, May 27, 2011

Jedzie wiosna!

Wczesny wieczór w Amsterdamie, planów brak. Coffee shopy już nie kręcą tak, jak kiedyś, muzeum marihuany nudne, muzeum seksu niewiele lepsze, oba odwiedzone parę lat temu a na kolejne wizyty sie nie zanosi. Dzielnica czerwonych świateł wygląda karykaturalnie, pełna podpitych obślinionych Brytyjczyków wpatrujących sie w silikony. Czasami przemyka jakiś nieśmiały chlopak w sweterku i za dużych okularach.

Włóczę się bez celu ulicami a wiosna, troche spóźniona, atakuje z każdej strony. I to dosłownie, trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby uniknąć z nią bliskiego spotkania trzeciego stopnia. Przemyka z zawrotną  prędkością raz z lewej, raz z prawej strony, czasami jedzie prosto na mnie, innym razem dzwoni na mnie z tyłu. Zdjęcia wiosny w biegu wychodzą niewyraźnie, tylko te zrobione podczas jej chwilowego postoju wyglądają znośnie.



A w okolicach Damu namiastka lata – trwa mecz piłki plażowej na wielkiej piaskownicy wysypanej na chodniku. Po chwili wiosna upomina się o swoje prawa, spada deszcz i przegania wszystkich z boiska.

Po deszczu sztuczne kwiatki na rowerach wyglądają jakby bardziej kolorowo.



Monday, May 23, 2011

Kolumbia - podsumowanie

Wrocilismy. W ciagu ponad dwoch tygodni przejechalismy autobusami pare tysiecy kilometrow, zjedlismy mase jajek na sniadanie, wypilismy hektolitry sokow owocowych, rozegralismy kilkanascie partii bilarda.

Wedlug sloganu reklamowego jedyne ryzyko w Kolumbii jest takie, ze nie chce sie stamtad wyjezdzac. Cos w tym jest, przez caly pobyt nie czulismy sie ani przez moment zagrozeni. Przestepstwa, ulewne deszcze i powodzie nawiedzajace podobno caly kraj widzielismy tylko w internecie i gazetach. Za to matrix przed naszymi oczami pokazywal cudowna pogode, milych i pomocnych ludzi i fantastyczne krajobrazy.

Ostateczna trasa podrozy wyszla jak ponizej:



Przykladowe koszty zalaczone sa tu.

A teraz czas zaczac planowac nastepny wyjazd :-)

Saturday, May 21, 2011

Slone pozegnanie z Kolumbia

Ostatni dzien w Kolumbii to wizyta w miejscowej Wieliczce czyli kopalni soli w Zipaquira a w szczegolnosci w wydrazonej w jej wnetrzu katedrze. Miejsce to trudno nazwac zabytkiem, bo ma dopiero 15 lat i z formalnego punktu widzenia nie jest wcale katedra (glowny kosciol w Zipa jest w centrum miasta) ale i tak robi spore wrazenie.

Jej poprzedniczka byla niewiele starsza, powstala w latach 50. ubieglwgo wieku. Przetrwala 50 lat, gornicy solni nie mieli chyba wiele doswiadczenia w budownictwie sakralnym i z powodu bledow konstrukcyjnych stara "katedra" zaczela sie walic. Zamknieto ja a paredziesiat metrow nizej wydlubano "katedre" wersja 2.0, termin przydatnosci do uzycia ma byc podobno dluzszy niz 50 lat. 




Jakby ktos oczekiwal wielkich przezyc religijnych, moze rozpoczac od stacji drogi krzyzowej, rozmieszczonych w chodniku prowadzacym w glab kopalni. Potem przejscie do samej katedry i ani kroku dalej bo tuz za rogiem czaja sie sklepy z pamiatkami, szmaragdami, kawiarnia, kino 3d i sala konferencyjna - podziemny odpust.

Zeby pozostac w slonym klimacie powinnismy teraz na pozegnanie uraczyc sie tequilla, ale happy hour w hotelu nie obejmuje tego alkoholu. Bedzie w takim razie pinacolada i martini, za zupelna darmoche :-)

Friday, May 20, 2011

El Dorado

Wbrew temu, co powiedzieli nam spotkani po drodze inni turysci, Bogota nie jest ladnym miastem. Cale szczescie, ze zostawilismy sobie je na koniec i tylko na jeden dzien, inaczej pewnie padlbysmy z nudow. Z tego jednego dnia sporo czasu spedzilismy w muzeum zlota (wstep 3000 COP czyli jakies 5 PLN!) i to bylo jedne z najlepiej wydanych 5 zl w moim zyciu :-)

Lokalizacja muzeum jest jak najbardziej na miejscu, to wlasnie niedaleko Bogoty lezy jezioro Guatavita, ktore dalo poczatek legendzie o El Dorado. Tam lokalni wladcy wedlug legendy skladali dary, wrzucajac zloto i szmaragdy do wody. Zwyczaj ten zostal zaprzestany na dlugo przed Kolumbem ale biali, lasi na bogactwa, na rozne sposoby probowali dotrzec do skarbu (szacowanego w XIX w. na 300 milionow owczesnych USD). Poki co oszuszanie jeziora czy nurkowanie przynioslo mizerne rezultaty, zloto caly czas czeka na swoich wydobywcow (jezeli w ogole tam jest). 

A muzeum i tak robi wrazenie, wiekszosc eksponatow pochodzi nie z jeziora tylko z calej Kolumbii i jest najwieksza tego typu kolekcja na swiecie.




Zamilowanie do zlota pozostalo Kolumbijczykom do dzis, w Bogocie jest mase sklepow jubilerskich. A w ramach kontrastu jest rownie duzo zebrakow i bezdomnych, w zadnym innym miescie w tym kraju nie widzielismy czegos takiego. Gdzie indziej jest moze biedniej, ale blagania o pieniadze czy ludzi spiacych na ulicach nie spotkalismy az do dzisiaj.

Kolumbijskie Lapidarium II

Czesc druga luznych obserwacji o Kolumbii:
- rozmowy z ulicznych aparatow telefonicznych musza byc megastresujace - na wyposazeniu aparatu jest zapalniczka, mozna odpalic papierosa, zaciagnac sie i zrelaksowac.


- a jak ktos ma obiekcje przed stosowaniem aparatow stacjonarnych to zawsze moze skorzystac z budki telefoniczno-komorkowej.


- uaktualnienie w sprawie grobow: niektore przypominaja kabiny prysznicowe - plastikowe przeszklone drzwi, w srodku niebieska glazura a na podlodze terakota.
-  wedle mniemania lokalnych taksowkarzy paliwo musi byc strasznie drogie. Czekajac na pasazerow pod dworcem autobusowym w Cartagenie kierowcy maja wylaczone silniki i przepychaja swoje samochody do przodu w miare posuwania sie kolejki.
- a policjanci oszczedzaja paliwo w inny sposob - jezdza rowerami lub dorozkami :-)


Thursday, May 19, 2011

En este pueblo no hay ladrones

Pare dni temu przeczytalem krotkie opowiadanie Marqueza pod tytulem "En este pueblo no hay ladrones". W wielkim skrocie rzecz byla o kradziezy bil bilardowych z lokalnego klubu - sprawa z pozoru blaha ale dopiero teraz zorientowalismy sie jak powaznym przestepstwem jest cos takiego.

W mniejszych miejscowosciach klub bilardowy to centrum wszechswiata. Tutaj poznym popoludniem zbieraja sie mieszkancy, zeby zrelaksowac sie po trudnym dniu. Niektorzy przychodza prosto z pola, w ubloconych kaloszach i brudnym ubraniu, inni ubrani sa bardziej wieczorowo. Jedni podchodza do sportu profesjonalnie, maja wlasne kije i specjalne rekawiczki na reke, drudzy sa raczej amatorami. Piwa pije sie niewiele, kroluje kawa.


Czytajac opowiadanie zastanawialem sie, jak w prosty sposob ukrasc parenascie bil. Odpowiedz jest prostsza, niz by sie to wydawalo. W Kolumbii nie gra sie w wersje bilarda znana u nas, o wiele bardziej popularny jest tzw. karambol czuli wersja z trzema bilami i bez luz. A taka ilosc bil zabrac ze soba nietrudno.

Pod scianami przy stolikach siedza zwolennicy gry w karty, oni sa jednak w zdecydowanej mniejszosci.

Trzeba przyznac, ze kluby bilardowe to miejsca zdecydowanie seksistowskie, odwiedzaja je niemal wylacznie mezczyzni. Dyskryminacje widac nawet na przykladzie toalet - meska to z reguly wneka w scianie, z pisuarem, zaslonieta kawalkiem materialu i darmowa. Kobiety chcac skorzystac z pelnej wersji toalety musza placic.

Wieczor bilardowy konczy sie raczej wczesnie. Kolo 21 gracze powoli rozchodza sie do domow, w koncu nastepnego dnia trzeba wstac rano i znowu ciezko pracowac.

Wednesday, May 18, 2011

Sroda Palmowa

Plan na dzis byl prosty: Valle de Cocora czyli sliczna dolina z palmami. Dojazd z Salento jest banalny, trzeba wstac wczesnie rano i zalapac sie na miejsce w jednym z samochodow terenowych jezdzacych w tamta okolice Jeepy pamietaja chyba rocznikowo Druga Wojne Swiatowa ale sa przerobione na wersje pacyfistyczna - jaskrawe kolory, drazek zmiany biegow z Matka Boska a na masce figurka siedzacego pieska (no dobra, buldoga :-)). 


Ten, kto nie dostanie miejsca siedzacego, zawsze moze stac na zderzaku z tylu, trzymajac sie karoserii. Takich pasazerow bylo sporo, przy podjezdzaniu pod stroma gorke mielismy wrazenie, ze samochod zaraz zrobi fikolka do tylu.

Podroz trwa krotko i jakies pol godziny po wyjezdzie z Salento jestesmy na miejscu. Dookola nas zielone wzgorza i wybijajace sie ponad wszystko palmy. To wybijanie sie nie jest trudne bo te drzewa osiagaja do 60m wysokosci. 



Kilkadziesiat zdjec i ruszamy przed siebie. Na poczatku jest prosto, potem zaczynaja sie schody - czyli bloto, rwace rzeki z pniami drzew w roli kladek, jeszcze raz bloto, jeszcze raz rzeka, a do tego pod gore i czasami po kamienach - i tak przez nastepne 6 godzin. Ale w nagrode mamy sliczne widoki i kompot z suszu w jednej z hacjend odwiedzonych po drodze. I lut szczescia na koniec, wracamy do naszego hotelu a chwile pozniej rozpetuje sie ogromna burza, ktora o wiele lepiej ogladac z tarasu hotelu niz spod palmy. 

Tuesday, May 17, 2011

Z kardiologia na codzien

Medelin juz za nami. Byla kokainowa stolica swiata byla tylko przystankiem w dalszej drodze na poludnie. Dzis wczesnie rano zlapalismy autobus i zafundowalismy sobie kilkugodzinny festiwal muzyki kolumbijskiej. 

Z obserwacji poczynionych podczas tej i paru wczesniejszych podrozy wynika, ze Kolumbijczycy to bardzo uczuciowy narod. Teksty piosenek puszczanych w autobusach i knajpach w 99% dotycza problemow kardiologicznych ("z milosci boli mnie serce"), niektore opisuja ciekawe mutacje ludzkiego ciala ("zle kobiety nie maja serca"). Sa tez elementy parapsychologiczno - egzystencjalne ("boli mnie glebia mojej duszy"). Co ciekawe, w wiekszosci sa ta sentencje wyspiewywane przez mezczyzn. Wychodzi na to, ze tutejsi macho w glebi duszy sa wrazliwymi metroseksualnymi istotami. Nawet taki twardziel jak kierowca autobusu podspiewuje sobie pod nosem o milosci.

A teraz jestesmy w Salento, miejscu, gdzie kowboje w kapeluszach i poncho po wypasie bydla i ujezdzaniu koni racza sie kawa z bialych filizanek. Ciekawe, czy ich tez bola dusze...

Monday, May 16, 2011

Religia a la Kolumbia

Na trasie z Cartageny do Medelin panuje zmowa cenowa, zadna z firm autobusowych nie chciala dac znizki. Trzeba bylo przelknac pelna cene (108000COP czyli 60USD), za to autobus byl pod specjalnym nadzorem bo mial z przodu krucyfiks i dodatkowo oltarzyk.

Religijnosc Kolumbijczykow jest chyba jednak bardziej na pokaz. W miejsch publicznych widac mase swietych obrazkow, napisow informujacych o tym, ze Jezus nas kocha a Bog jest zbawieniem. W kazdej wiosce jest co najmniej jedna statua Matki Boskiej, w roznych wariantach i pozach, nie wiedziec czemu czesto zamknieta w zakratowanej klatce. Na samochodach i motocykjach ponaklejane sa rozance (wersja light)...

  

... lub wielkoformatowe dziela malarskie (wersja full). 

                  
Ale rownie czesto religijnosc przybiera postac dosyc karykaturalna. No bo jak inaczej okreslic faceta-kulturyste z rozancem zawieszonym na szyi zamiast zlotego lancucha? Albo wino marki Jan Pawel II (w smaku przypominajace wino porzeczkowe mojego taty)? Ciekawe, czy Watykan udzielil licencji na wykorzystanie herbu papieskiego...


A jak przyjdzie co do czego to w niedziele na mszy jest tylko pare rozmodlonych staruszek.

Sunday, May 15, 2011

Ciezka dola zolnierza

Zycie zolnierza pareset lat wczesniej musialo byc koszmarem. I to nie z powodu fali czy ciaglych bitew ale z racji warunkow, w jakich ci ludzie zyli. 

Wczoraj zwiedzalismy fortece San Felipe de Barajas, gorujaca nad Cartagena, rownie ogromna co niefotogeniczna (nie dalo sie zrobic zadnego sensownego zdjecia z zewnatrz). Cala twierdza to masa kamienia z wydrazonymi w srodku setkami metrow korytarzy biegnacych w gore i w dol, z niewielkimi wnekami po lewej i prawej stronie, sluzacymi za magazyny i pewnie tez za miejsca do spania. Wszystko to jest superklaustrofobiczne, duszne i wilgotne. Teraz wnetrze oswietlone jest swiatlem elektrycznym, wczesniej bylo pewnie zadymione przez pochodnie czy inne kaganki co wcale nie poprawialo warunkow egzystencji. Swiatla dziennego i swiezego powierza tyle, co kot naplakal. 


Dzis zmykamy z Cartageny z powrotem na poludnie. Jedyne 13h w autobusie i pare filmow do obejrzenia i bedziemy w Medelin.

Saturday, May 14, 2011

Woodstock

A co to takiego?


Ciekawi? No to idziemy w gore po schodkach...


...a tam prawie Woodstock - wielka masa blota do pluskania sie ile dusza zapragnie. To wynik dzialalnosci wulkanu, ktory kiedys podobno wyrzucal z siebie goraca lawe, ale po pokropieniu woda swiecona przez miejscowego ksiedza zmienil swoj charakter ze szkodliwego na dobroczynny. Dobroczynny bo podobno tutejsze bloto zawiera mase skladnikow korzystnych dla skory i ogolnego sampopoczucia.

 
Dla nas najwieksza atrakcja byly jednak nie zabiegi dermatologiczne czy masaze ale mozliwosc taplania sie do woli. Szczegolnie, ze w blocie nie da sie utopic, czlowiek wypychany jest ku gorze i niezaleznie co by robil i jak sie przekrecal, zawsze jakas czesc ciala (z reguly glowa :-) bedzie wystawac.

A po kapieli trzeba predko pedzic do okolicznego jeziorka i zmyc z siebie wszystko. Inaczej szybko sie zasycha i na skorze tworzy sie ochronny pancerzyk.

Friday, May 13, 2011

Cartagena de Indias

Na drugi rzut oka Cartagena w dalszym ciagu przypomina Hawane.


Na trzeci tez. Stare kolonialne domki pomalowane na rozne kolory. Z niektorych schodzi farba, widac, ze fasada, ktora teraz jest zolta, byla wczesniej czerwona, a jeszcze przed tym niebieska. Sprzedawcy owocow, cygar, obrazkow i innych pamiatek stoja na co drugim rogu, na tych pozostalych sa policjanci. Przed domami wystawione stoliki, mieszkancy w spokoju jedza sniadanie i pija kawe. Po parku chodza legwany.

     
 

Slonce jest za chmurami ale wilgotnosc i temperatura powoduja, ze czujemy sie jak w darmowej saunie. Nawet okoliczne psy nie wytrzymuja i urzadzaja sobie sieste nie zwazajac na to, ze zasypiaja na podobiznach Miss Kolumbia z ubieglego wieku. 


Thursday, May 12, 2011

Telewizja a rzeczywistosc

Kolumbijska telewizja dociera chyba do Europy i wplywa na postrzegane tego kraju za granica. Jakby opinie na temat bezpieczenstwa budowac tylko na podstawie  lokalnych wiadomosci, to rzeczywiscie strach by bylo wyjsc na ulice.

Glowne wydanie wieczornych wiadomosci, najwazniejsze wydarzenia dnia:
Kolumbijski przestepca zlapany na wyspach Curacao. Strzelanina w Medelin, ranny operator kamery. Raport o przestepczosci w Bogocie. Bron odebrana przestepcom przetopiona na elementy konstrukcyjne domow.
Dopiero potem nastepuja mniej krwawe wiadomosci: korupcja, defraudacje i takie tam.
W sumie to tak samo jak w polskich wiadomosciach, jak nie zamieszki pod krzyzem to rekordowa ilosc pijanych kierowcow na drogach.

A podroz przebiega poki co bez zadnych zawirowan. Po nocy w hamaku, dwoch nurkowaniach, 5% raftingu i niezliczonej ilosci sokow z owocow o nieznanej nazwie dotarlismy do Cartageny. Na pierwszy rzut oka przypomina ona odnowiona Hawane.


Drugi rzut oka jutro.



Monday, May 9, 2011

Maly poradnik kolumbijskiego uzytkownika autobusow nocnych

Lekcja 1: Wez ze soba polar albo spiwor, najlepiej zas jedno i drugie - w autobusach panuja temperatury iscie syberyjskie

Lekcja 2: Wybieraj miejsca jak najdalej od glosnikow, chyba, ze cala droge chcesz wysluchiwac zdubinngowanych hitow hollywoodzkich klasy B lub kolumbijskich komikow.

Lekcja 3: Miejsca z przodu i przy oknie sa dla prawdziwych twardzieli. Nie kazdy jest w stanie zniesc widoki przepasci pol metra od autobusu, krete drogi lub wielkie ciezarowki wyjezdzajace z pelna predkoscia zza zakretu.

Lekcja 4: Uodpornij sie na telefony komorkowe. Dzwieki polifoniczne nie dotarly jeszcze za ocean i stare pikajace dzwonki rozbrzmiewaja co chwile. A jak juz ktos odbierze telefon, to rozmawia godzinami.

Lekcja 5: Wez ze soba zapas jedzenia i picia na conajmniej dwa dni. Drogi sa dobre, ale waskie i krete - jedna kraksa i po chwili wszyscy stoja w ogromnym korku, ktorego konca nie widac. A zawrocic nie ma jak.

Zeby nie bylo - autobusy sa nowiutkie, czysciutkie, miejsca jest sporo. siedzenia rozkladaja sie prawie do poziomu, jest podnozek na nogi a toaleta (tak, tez jest w autobusie!) jest czysta i nie smierdzi. Podobno PKS w Sieradzu ma zamiar testowac cos takiego w 2034 roku...

Saturday, May 7, 2011

Kolumbijskie Lapidarium

Zgodnie z przewidywaniami znajomych do tej pory powinnismy byc cztery razy obrabowani i dwa razy zabici. Niestety, Kolumbijczycy sie nie spisali i poki co nic sie nam nie stalo :-)

Luzne obserwacje po pierwszych 24h w kraju Shakiry:
- do wymiany pieniedzy pobierane sa odciski palcow - mozna poczuc sie jak przestepca :-)
- lokalny przysmak to suszone mrowki, troche zmutowane, bo dlugosci ponad 2cm. Smakuja jak zmielona kawa


- lokalny alkohol, chicha, smakuje jak sfermentowane rozcienczone drozdze podawane na zimno. Ale dziala.
- sposob na zabawe w sobote wieczorem: pare piw, lawka w parku, otwarty bagaznik samochodu a w srodku ogromne glosniki, z ktorych wydobywaja sie lokalne hity (wszystkie o milosci)
- projektanci grobow maja spora fantazje a ksieza sa bardzo tolerancyjni - na cmentarzu obok klasycznych pominkow z krzyzem sa tez wersje z pilka nozna, gitara czy sombrerem.


Thursday, May 5, 2011

Z pamiętnika podróżnika w czasie

Są dwa proste sposoby na podróżowanie w czasie. Pierwszy to zmiana strefy czasowej. Drugi to wyjazd do kraju będącego na wcześniejszym etapie rozwoju. Wyjazd na Białoruś to połączenie obu.

Przejście od rzeczywistości unijno-schengeńskiej do wschodnio-socjalistycznej jest płynne. Najpierw kontrola graniczna, w miarę sprawna i szybka, żeby nie przestraszyć podróżnika. Potem jazda autobusem do Brześcia - drogi dobre, stacje benzynowe czyste tylko do czasu do czasu przy poboczu widać bilboard nawiązujący estetyką do czasów, gdy w naszych szkołach język rosjski był obowiązkowy.


W miarę upływu czasu oznak przeszłości pojawią się coraz więcej. Stężenie sierpów i młotów na metr kwadratowy rośnie, pojawiają się plakaty sławiące Święto Pracy i Dzień Zwycięstwa (wedle moich szacunków 1. maja przegrywa z 9. maja 1:5). Budynki zaczynają być masywne, monumentalne, pomniki też nie należą do najmniejszych. Ulice w centrum miasta noszą imię Lenina, Marksa, Engelsa, Rewolucji, Niepodległości. Pojawiają się symboliczne drzewka zasadzone przez delegacje fabryk, miast, byłych republik radzieckich, generałów Armii Czerwonej.



Kulminacja ma miejsce w Mińsku, podczas przejazdu do Grodna powoli zaczyna się powrót do przyszłości. Niby jest tu siedmiogwiazdkowy czołg na głównym placu miasta, budynki zdobią ogromne napisy o miłości do Białorusi, na dworcu autobusowym sprzedawczyni biletów jest panią życia i śmierci i robi awanture o byle co. Ale budynki są tu jakby bardziej swojskie, jest deptak z paroma kawiarniami i restuaracjami, Lenin na pomniku trochę mniejszy a kościołów więcej.


  
Podczas całej podróży co chwilę dochodzi do tymczasowego zakrzywienia czasoprzestrzeni. Można na chwilę wrócić do teraźniejszości, na przykład płacąc kartą w wielu miejscach, włączając w to sklepy (wcale nie świecące pustkami, jak opisuje to Wyborcza) lub na poczcie (za znaczki wartości 6zł). Można też cofnąć się w czasie o sto lat lub więcej, na przykład w cerkwii pełnej kobiet ukrywających włosy pod chustką (jak wiadomo w kobiecych włosach czai się diabeł :-)


Powrót przez granicę do Polski to dla odmiany lekcja majsterkowania na czas. Najpierw młodzi Białorusini rozkręcają wszystko co się da i chowają papierosy w oparcia siedzen, ściany przedziałów, podłogę, lampy, grzejniki i co im się tylko pod śrubokręt nawinie. Po pół godzinie do pociągo wchodzą polscy celnicy, rozkręcają pociąg po raz drugi i wyjmują częśc tak skrupulatnie schowanego towaru. Po czym Białorusini dokonują trzeciego rozkręcenia i wyjmują to, czego nie znaleźli celnicy.
Tak na oko celnicy znajdują tylko połowę kontrabandy. Zysk  to podobno 5USD na kartonie papierosów, chętnych do zarobku nie brakuje. Ciekawe tylko, jak długo wytrzymają to pociągi...

Tuesday, May 3, 2011

Христос Воскресе!

Następny odcinek turystyki świątecznej: Wielkanoc na Ukrainie. W tym roku prawosławna i katolicka wypadała w tych samych dniach, można powiedzieć, że dostaliśmy podwójną dawkę wielkanocnego błogosławieństwa. 

Świętowanie na Ukrainie trochę różni się od naszego, nie tylko pod wyględem czysto religijnym. Święconkę zanosi się do kościoła lub cerkwii w Wielką Sobotę, ale można to robić przez cały dzień, aż do późnego wieczora. Do koszyka poza znanymi u nas jajkami i kiełbasą wkłada się paschę, czyli coś w rodzaju małego ciasta drożdżowego. Przed święceniem zdejmuje się ze święconki kolorowo haftowaną serwetkę, wbija w paschę świeczkę i ją zapala (świeczkę, nie paschę :-). Samo pokropienie wodą święconą jest troche mniej symboliczne niż u nas, duchowny macha kropidłem dosyć energicznie i moczy je często; zdarza się, że świeczki w wyniku święcenia gasną.

 

Ukraińcy ubierają się na tę okazję odpowiednio do wagi święta. Nie oznacza to jednak garniturów i eleganckich garsonek, zamiast tego dominują stroje ludowe. Wersja minimum to haftowana koszula założona pod marynarkę lub kurtkę. Wersja full to ubranie na biało z czerwono-pomarańczowym wzorem, włączając w to chustki na głowę i wiązane onuce na nogi (to trochę tak, jakby w Krakowie ludzie chodzili do kościoła w kapeluszach z pawim piórkiem).

... a po całym obrzędzie, w tych samych ubraniach i z pokropionym koszyczkiem można iść na piwo albo na zakupy, bo sklepy, bary i restauracje czynne są przez większość dnia.

Niektórzy zamiast tradycyjnzch ubrań stawiają raczej na nowoczesność: