W weekend jezdzilismy rowerami po Stumilowym Lesie. Takim z Kubusia Puchatka, tajemniczym i (prawie) bezkresnym. Wszedzie, gdzie spojrzec, rosna drzewa, rowniutko jedno kolo drugiego. Na dole kroluje zielen, ktora pewnie za pare tygodni sie zaniebiesci dojrzalymi jagodami.
Tylko czasami jakas brzoza nie chce pnac sie do gory i zgina sie w pol tworzac naturalny luk - niemy symbol buntu przeciwko naturze.
Dluzsza separacja z rowerem i 62km przejechane po Roztoczu daly o sobie znac. Po sobotniej jezdzie niedzielne przedpoludnie uplynelo pod znakiem spacerowania. Tylna czesc ciala mogla odpoczac od siodelka...
I koncowy wniosek z weekendu - musze kupic maly idiotenaparat. Zdjecia robione komorka sa do niczego a duzego taszczyc wszedzie mi sie nie chce.