Thursday, May 19, 2011

En este pueblo no hay ladrones

Pare dni temu przeczytalem krotkie opowiadanie Marqueza pod tytulem "En este pueblo no hay ladrones". W wielkim skrocie rzecz byla o kradziezy bil bilardowych z lokalnego klubu - sprawa z pozoru blaha ale dopiero teraz zorientowalismy sie jak powaznym przestepstwem jest cos takiego.

W mniejszych miejscowosciach klub bilardowy to centrum wszechswiata. Tutaj poznym popoludniem zbieraja sie mieszkancy, zeby zrelaksowac sie po trudnym dniu. Niektorzy przychodza prosto z pola, w ubloconych kaloszach i brudnym ubraniu, inni ubrani sa bardziej wieczorowo. Jedni podchodza do sportu profesjonalnie, maja wlasne kije i specjalne rekawiczki na reke, drudzy sa raczej amatorami. Piwa pije sie niewiele, kroluje kawa.


Czytajac opowiadanie zastanawialem sie, jak w prosty sposob ukrasc parenascie bil. Odpowiedz jest prostsza, niz by sie to wydawalo. W Kolumbii nie gra sie w wersje bilarda znana u nas, o wiele bardziej popularny jest tzw. karambol czuli wersja z trzema bilami i bez luz. A taka ilosc bil zabrac ze soba nietrudno.

Pod scianami przy stolikach siedza zwolennicy gry w karty, oni sa jednak w zdecydowanej mniejszosci.

Trzeba przyznac, ze kluby bilardowe to miejsca zdecydowanie seksistowskie, odwiedzaja je niemal wylacznie mezczyzni. Dyskryminacje widac nawet na przykladzie toalet - meska to z reguly wneka w scianie, z pisuarem, zaslonieta kawalkiem materialu i darmowa. Kobiety chcac skorzystac z pelnej wersji toalety musza placic.

Wieczor bilardowy konczy sie raczej wczesnie. Kolo 21 gracze powoli rozchodza sie do domow, w koncu nastepnego dnia trzeba wstac rano i znowu ciezko pracowac.

No comments:

Post a Comment