Sunday, August 24, 2014

Gra w statki

Norweska linia brzegowa mierzy ponad 25 tys kilometrów, albo aż ponad 83 tys, jeśli wliczymy w to wszystkie wyspy. W porównaniu z tym śmieszne  2500 km granic lądowych wydaje się być niczym. Nic dziwnego, że przy takim położeniu geograficznym statki odrywały bardzo ważną rolę w historii kraju. Jedne z ważniejszych zobaczyć można na półwyspie Bygdoy, rzut kotwicą od centrum Oslo. 

Trzymając się chronologii zacząć należy od statków Wikingów, mających ponad 1100 lat i podobno najlepiej zachowanych na świecie. A zachowało się sporo, biorąc pod uwagę prostotę konstrukcji i paręset lat jakie statki przeleżały w ziemi zanim odkopano je na początku XX wieku. Patrząc na te proste łodzie zastanawiać się można nad hartem ducha ówczesnych ludzi, którzy na takich prostych konstrukcjach walczyli ze sztormami na Bałtyku i Morzu Północnym. Ciekawe, jak znosili chorobę morską.



Dla kontrastu paręset metrów dalej obejrzeć można bardziej współczesny sposób radzenia sobie z ekstremalnymi warunkami pogodowymi - statek Fram. Zbudowany po to, aby spędzać zimy w okolicach biegunów i dryfować z lodem przez parę miesięcy służył wiernie wielkim polarnikom z Nansenem i Amundsenem na czele. Przetrwał wiele zim polarnych a ukoronowaniem jego kariery było uczestnictwo w ekspedycji, podczas której zdobyto biegun południowy.  Po tym przeszedł na zasłużoną emeryturę i już od osiemdziesięciu lat służy jako muzeum.



A tuż obok zobaczyć można zupełnie inne obiekty służące do przemieszczania się po wodzie - tratwy Kon-Tiki i Ra.
Ta pierwsza, zbudowana parędziesiąt lat po Framie, za to przy użyciu technologii sprzed wieków posłużyła swego czasu Thorowi Heyerdahlowi do udowodnienia smiałej teorii o zasiedleniu wysp Pacyfiku z Ameryki Południowej. Praktyczne przeprowadzenie tego dowodu było pyrrusowym zwycięstwem - współcześni naukowcy cały czas uważają, że Ocean Spokojny zasiedlono z Azji a sama Kon Tiki pod sam koniec rejsu efektownie rozbiła się o rafę koralową, w skutek czego w muzeum oglądać można tylko jej replikę.


Tratwa Ra w swoim założeniu udowodnić miała tezę o starożytnych Egipcjaninach żeglujących przez Atlantyk. Zbudowana z papirusu, przy użyciu technologii znanych naszym dalekim przodkom w pierwszym podejściu średnio poradziła sobie z zadaniem, tonąc zanim udało się dopłynąć na Karaiby. Drugie wcielenie, Ra II, było o wiele lepsze i pozwoliło Heyerdhalowi przepłynąć z Maroka na Barbados.


To pewnie kwestia czasu i już niedługo kolejny Norweg dokona jakiegos morskiego wyczynu a jego statek jakiś czas później zamieniony zostanie w kolejne muzeum. Może ta nacja ma jakies specjalne uwarunkowania genetyczne?

Saturday, August 2, 2014

Jedwabiście

Chińczycy mają opinię złodziei technologii oraz tendencji do nałogowego kopiowania wszystkiego, co Zachód wymyślił i wyprodokował. Ironia losu, parenaście wieków temu było zupełnie inaczej. 

Jedwab produkowano w Chinach conajmniej od 3000 roku pne, zazdrośnie strzegąc technologii i zarabiają krocie na sprzedaży materiału najpierw w Azji a potem też w Europie. Towar ten stał się obiektem pożądania możnych ówczesnego świata, osiągając na rynkach europejskich ceny wyższe od złota. Nie ma się co temu dziwić biorąc pod uwagę monopol Chin na produkcje, kontrolowanie szlaków handlowych pomiędzy wschodem a zachodem przez Persów i marże narzucane przez kolejnych pośredników. WTO w tamtych czasach jeszcze nie istniało, zniesienie cen i wolny handel nie przychodziły nikomu do głowy. 

Status quo utrzymywał się aż do 6 wieku naszej ery, wtedy to miało miejsce jedeon z bardziej śmiałych i oryginalnych szpiegostw przemysłowych. W 552 roku, na polecenie cesarza bizantyjskiego Justyniana dwóch mnichów wykradło Chinczykom jajka i larwy jedwabnika i ukrywając je w swoich bambusowych laskach przynieśli je do Europy. Biorąc pod uwagę, że ich ekspedycja trwała dwa lata a na ten czas trzeba było też zapewnić wystarczającą ilość liści morwy i utrzymywać przemycany towar w określonej temperaturze, sprawności przeprowadzenia tej akcji pozazdrościłby im pewnie sam James Bond. 

Monopol został przełamany, w dzisiejszych czasach nie ma już powodów do ukrywania szczegółów technologicznych produkcji jedwabiu. Wystarczy krótka wizyta w muzeum w Suzhou, zeby zaznajomić się ze wszystkimi arkanami całego procesu, począwszy od jajeczek, poprzez robaczki pochłaniające w ekspresowym tempie wszystko, co zielone, potem kokony, nici a na warsztatach tkackich obsługiwanych przez znudzone Chinki kończąc. 




Patrząc na niezbyt urodziwe białe larwy docenić trzeba desperację naszych poprzedników, którzy zrobiliby wszystko, aby dostać je w swoje ręce. Bambusowe laski to i tak nic w porównaniu z siłą perswazji księcia Hotanu, który uwiódł pewną chińską księżniczkę i namówił ją do wykradzenia jedwabników. Księżniczka była chyba zakochana po uszy, inaczej nie przemyciłaby larw we własnych włosach.