Sunday, October 30, 2011

Federweisser

Szybkie sprawdzenie w wikipedii i już wiem, jak nazywa się to cudo, które niedawno piliśmy. Burczak, zwany tu z germańska Federweisser. Raczej nie do kupienia w sklepach z wykwintnymi winami, sommelierzy patrzą na nie z pogardą. Dostępny tylko na przełomie lata i jesieni półsłodki półprodukt przy wytwarzaniu wina; dla ignorantów winnych coś w stylu wczesnego beaujolais nouveau.



My dostaliśmy nasze na festiwalu w Ruedesheim. W zasadzie festiwal to nazwa trochę na wyrost, to było parenaście drewnianych budek rozstawionych na ryneczku miasta. Do kupienia wino, chleb ze smalcem, ciasto cebulowe i kiełbasa z rusztu. Do posłuchania klasyka niemieckiej muzyki rozrywkowej wygrywana na syntezatorze przez miejscowego grajka. Do pooglądania wystawa starych traktorów. Kwintesencja małomiasteczkowej kultury nadreńskiej.



Lokalna atrakcja dla miejscowych, idealny sposób na spędzenie niedzielnego popołudnia po obowiązkowej wizycie w kościele. O wiele bardziej autentyczna niż sama starówka Ruedesheim, wymieniana w przewodnikach, pełna japońskich turystów, szyldów w różnych językach zachwalających wino lodowe i kawiarni sprzedających kawę z likierem za ponad 7 EUR.

No comments:

Post a Comment