Sunday, May 4, 2014

DMZ

I śmieszno i straszno – w tych słowach można pokrótce opisać wizytę w strefie zdemilitaryzowanej, oddzielającej od siebie Koreę Północną od Południowej.
Na dzien dobry serwowany jest krótki briefing, podczas którego sierżant Coxley uprzejmie informuje, że jakbyśmy chcieli uciec na Północ, to on z kolegami będą nas gonić tylko do przekroczenia przez nas granicy, potem jesteśmy zdani na siebie. Wyjaśnia też, co wolno a czego nie wolno robić turystom odwiedzającym ten jedyny w swoim rodzaju kawałek świata. Nie wolno na przyklad machać do Północnokoreańczykow ani być ubranym w sposób niewłaściwy, bo Kim od razu wykorzysta to w swoich materiałach propagandowych. Potem sierżant opowiada nam historie o pojedynku na wysokość masztu z flagą czy ilość pięter w budynkach po obu stronach (Korea Północna wygrała bezapelacyjnie 2:0). Trochę mniej wesoło robi się przy opowieści o ścinaniu drzewa rosnącego w obrębie strefy. Próba ta w pierwszym podejściu zakończyła się śmiercią amerykanskich żołnierzy a dopiero drugie podejście było sukcesem, po uprzedniej mobilizacji sporej części wojska amerykańskiego, włączając w to lotniskowiec i eskadrę bombowców. Na koniec briefingu serwowana jest historia radzieckiego dziennikarza, który uciekając z północy na południe wywołał małą wojnę pomiędzy obiema stronami, z ofiarami śmiertelnymi włącznie.

Jedziemy na właściwą granicę, mijając po drodze pola minowe, druty kolczaste i zapory przeciw czołgom. Znane ze zdjęć i ekranów telewizorów baraki, w których obie strony od czasu do czasu spotykają się, żeby ponegocjować, nie wyglądają zbyt imponująco. Granica pomiędzy dwoma wrogimi krajami to zwykły krawężnik albo miejscami białe słupki. Mimo to napięcie czuć w powietrzu, choć bojowa postawa taekwondo żołnierzy Południa ochraniającyh nas przed złymi zakusami z Północy wywołuje równocześnie uśmiech na twarzy. Aż chce się uszczypnąć takiego człowieka – manekina żeby zobaczyć jak zareaguje.



Dalej mamy panoramiczny widok na Imperium Zła, z wioską propagandową na pierwszym planie. Budynki śliczne, ale prawdopodobnie nikt w nich nie mieszka i są tylko betonową konstrukcją niepodzieloną nawet w środku na piętra. Trochę na prawo widok na okoliczne wzgórza, na których zgromadzona została artyleria zdolna w krótkim czasie zmieść z powierzchni Ziemi Seoul. Wychodzi na to, że bezpieczniej jest stać na granicy pod czujnym okiem amerykańskich żołnierzy niż pić piwo w knajpie w południowokoreańskiej stolicy.


W programie jest też wizyta w pięknym dworcu kolejowym, z którego kiedyś odjeżdżać mają pociągi na północ a póki co sluży jako kolejna atrakcja turystyczna.


Jest też wizyta w jednym z podziemnych tuneli, zbudowanych przez Północ, żeby potajemnie przerzucić swoją armię pod granicą na terytorium wroga. Wychodzą tu na światło dzienne braki kadrowe w wojsku Kimów, pierwszy lepszy geolog wyjaśniłby im, że zamaskowanie prawdziwego celu budowy tuneli poprzez wymazanie ich ścian węglem i tłumaczenie, że to tylko kopalnia, nie jest zbyt wiarygodne bo w okolicy węgla po prostu nie ma.

A przy wszystkich tych atrakcjach mamy możliwość wejścia do dobrze zaopatrzonych sklepów dla turystów, kupić północnokoerańską wódkę z żeń-szenia, figurki żołnierzy z obu stron albo zdemilitaryzowany ryż.


Strach i smierć już dawno zostały skomercjalizowane. Widać to w Wietnamie, widać to równie dobrze w strefie zdemilitaryzowanej w Korei. Więcej w tym kolorowego Disneyladnu niż zastanawiania się nad losem ludzi, którym nie dane jest żyć w tak komfortowych warunkach, jak nam.


No comments:

Post a Comment