Ósma rano, spacerujemy od parunastu minut po Teheranie w
poszukiwaniu śniadania. Wszystko dookoła zamknięte a nawet jakby
było otwarte to i tak by się to na nic nie zdało – dookoła nas
są tylko sklepy z narzędziami, butami, konfekcją albo banki.
Kawiarni ani restauracji jak na lekarstwo.
Dopiero po godzinie znajdujemy coś
czynnego. Specjalność zakładu: owce a w szczególności ich mniej
zjadliwe kawałki. Po trudnym wyborze pomiędzy mózgiem, policzkiem,
szpikiem, językiem i ścięgnami decydujemy się na te dwa ostatnie.
Smakuje lepiej niż wygląda, choć scięgien i tak nie tknąlem...
Przez głowę przemyka straszna myśl:
jeżeli przez całe dwa tygodnie będzie serwowane takie jedzenie to
nieźle schudnę.
Z perspektywy czasu z ulgą stwierdzam, że późniejsze irańskie jedzenie było o niebo lepsze. A śniadania jedliśmy od tej pory w hotelach.
Z perspektywy czasu z ulgą stwierdzam, że późniejsze irańskie jedzenie było o niebo lepsze. A śniadania jedliśmy od tej pory w hotelach.
??? jak mogliście to jeść ??? jestem Oburzona!
ReplyDelete