Wednesday, January 1, 2014

Droga przez mękę

Rzeczywistość czasami nie nadąża za internetem. Według google maps dystans pomiędz Dżibuti City i Hargeisą przejechać można w niewiele ponad 5 godzin. Odległość w kilometrach się zgadza, to trochę ponad 300 km, rzeczywisty czas przejazdu to paręnaście godzin. Google nie uwzględnia pewnie paru typowo afrykańskich czynników. 

Wyjeżdżamy z Dżibuti późnym popołudniem, z powodu upałów transport do Somalilandu odbywa się głównie w nocy. Parędziesiąt minut asfaltem a potem szutrową drogą i już jesteśmy na granicy. Jedna kontrola, spacer na stronę somalilandzką, druga kontrola i już jesteśmy w kraju, który oficjalnie nie istnieje. Siadamy w jednej z przydrożnych restauracji, rozmawiamy z miejscowymi i czekamy aż nasz samochód przejdzie przez cło. Butelka dżinu ukryta wśród brudnej bielizny pozostaje na szczęście niezauważona, nasze bagaże nie wzbudzają żadnego zainteresowania celników, większą uwagę zwracają oni na miejscowch. 


Zapada zmrok, my czekamu dalej, nie wiadomo na co. Po jakimś czasie kierowca zagania nas i innych pasażerów do samochodu, jedziemy dalej. Pół kilometra, stacja benzynowa, tankowanie do pełna i wracamu z powrotem tam, skąd wyruszyliśmy. Dalsza jazda jest niemożliwa, w samochodzie nie działa radio. Czekamy znowu, aż komuś udaje się załatwić chiński odtwarzacz podłączany przez usb i gniazdko zapalniczki. Jedziemy dalej. 

Pół kilometra w drugą stronę i znowu stajemy, tym razem koło jakiegoś domu. Dosiadają się dwie dziewczyny w hidżabach, na dachu samochodu ląduje parę dodatkowych worków. Widocznie jak na miejscowe standardy samochód wcześniej nie był wystarczająco obciążony, dopiero przy trzech osobach siedzących z przodu, czterech w środkowym rzędzie i sześciu z tyłu ruszamy w końcu na dobre. 

Kierowca albo zna drogę na pamięć albo nie ma większego znaczenia czy na rozlicznych rozjazdach skręcić w prawo czy w lewo bo i tak wszystkie drogi prowadzą do tego samego celu. Zresztą drogi to stwierdzenie trochę na wyrost, jedziemy raczej na przełaj przez pustynię bijąc przy tym rekordy prędkości po piasku i mając nadzieję że żadne zwierzę nie wyskoczy nagle przed maskę. 

Po paru godzinach w oddali widać światła - oznakę cywilizacji. Zatrzymujemy się w wiosce na kolację. Na postoju okazuje się, że z jednego koła powoli schodzi powietrze. Kierowca jakos niespecjalnie się tym przejmuje majstrując cały czas przy chińskim radyjku, które przestało działać jakiś czas temu. W końcu wyjmuje lewarek i próbuje podnieść samochód. Lewarek nie działa, idzie więc do innego samochodu po zapasowy. Koło zapasowe przyspawane jest chyba do karoserii, oderwanie go i wymiana trwają ponad godzinę. A potem trzeba jednak zjeść kolację, wypalić papierosa, oddać lewarek. Jest dobrze po 22 kiedy wreszcie ruszamy dalej.

Droga ma w sobie coś z Hitchcocka, im dalej tym napięcie rośnie. Na drodze pojawiają się głębokie rowy, w jeden z nich wpada samochód który jechał przed nami. Nie da się go ominąć, zaczyna się jego kolektywne odkopywanie z piasku, zgodnie z zasadą, że dwóch kopie a dziesięciu daje im dobre rady. Odwrotne proporcje byłyby zresztą niemożliwe, nie ma więcej łopat. Kolejna godzina schodzi na przymusowym postoju. 

Mieszkańcy tej części Afryki mają chyba większe zorientowanie na komunikację międzyludzką. Jest środek nocy a wszyscy rozmawiają ze sobą albo piszą smsy. Dziewczyny w hidżabach nie są chyba tak nieśmiałe na jakie wyglądają, bo już po paru godzinach podróży jedna z nich daje się obejmować pseudobiznesmenowi siedzącemu obok. Każda sytuacja zmuszająca go do wyjścia z samochodu psuje mu szyki, musi znowu zaczynać powoli przymilać się do dziewczyny zanim ta pozwoli się dotknąć.

A okazji do opuszczenia samochodu jest sporo. Zakopujemu się w piasku po same osie. Potem mamy przystanek w środku niczego, dwóch pasażerow opuszcza nas, bierze swoje worki i udaje się przed siebie w ciemną noc. Od czasu do czasu mijamy punkty kontrolne, czyli dwa kołki wbite w ziemię i połączone ze sobą sznurkiem. Zaspany strażnik dostaje do ręki papierosy albo drobne banknoty i możemy jechać dalej. Po jednej z takich kontroli kierowca stwierdza, że dalej lepiej będzie jechać w grupie więc przez paręnaście minut czekamy na środku pustyni na inne samochody. Nad nami świecą gwiazdy, gdzieś w oddali głośno porykuje osioł - romantic classic.

Wschodzi słońce, piaszczysta pustynia ustępuje miejsca kamiennym górom. Przez jedną z przełęczy jedziemy nawet po asfalcie ale ten znika tak szybko jak się pojawił i znowu musimy przyzwyczajać nasze tylne części ciała do wybojów. 

Ósma rano, przerwa na śniadanie w somalijskiej wiosce składającej się z paru chat i studni zbudowanej przez organizację charytatywną. Mija godzina zanim ruszamy dalej. Ku naszemu przerażeniu słyszymy, że przed nami jeszcze ponad cztery godziny drogi. Przygotowujemy się mentalnie na dalsze cierpienia rozwijając znowu kosmiczne prędkości zupełnie nieadekwatne do jakości drogi, gdy nieoczekiwanie krótko po dziesiątej widać w oddali większe zabudowania. W połączeniu z masą plastikowych torebek na poboczu oznaczać może to tylko jedno: po 17h w podróży dojechaliśmy do Hargeisy. Jedynie 12 godzin później niż sugerował to google.

No comments:

Post a Comment