Monday, August 26, 2013

Dramat-farsa w kilku aktach

Miłość Romea do Julii to mały pikuś w porównaniu z tym, na jakie cierpienia wystawiony jest w Weronie miłośnik opery. 
Początki uczucia sa jak zwykle superoptymistyczne. Człowiek cieszy się jak wariat na możliwość obejrzenia Aidy wystawianej w starym ale dobrze zachowanym rzymskim amfiteatrze. Dyryguje Placido Domingo, trudno sobie wyobrazic lepsze warunki do delektowania się operą. Nawet duża kolejka do wejścia i prawie dwugodzinne czekanie na rozpoczęcie spektaklu nie przeszkadzają tak bardzo (lekcja na przyszłość: warto wziac ze soba butelkę wina, zakrzywiającego czasoprzestrzeń, wtedy z parugodzinnego oczekiwania robi się pare minut). 

21:00, gasną reflektory na widowni, dookoła zapalają się świeczki, na scenę wchodzą aktorzy, orkiestra zaczyna grać, słychać wersy pierwszego aktu. 


W tym momencie zaczyna się dramat. Na początku niewinnie, parę kropel deszczu spada z nieba, orkiestra kończy grać, muzycy w pośpiechu zabierają instrumenty i uciekają pod dach. Śpiewacy podążają za nimi, z megafonów rozlega się głos spikera informującego o przerwaniu przedstawienia i prośbę o cierpliwość; ciąg dajszy nastąpi jak tylko przestanie padać. 
Ale przestać nie chce. Przez pierwsze parenaście minut większość ludzi zostaje na widowni, kończą wino albo kupują nowe od sprzedawców kursujących pomiędzy rzędami. Obok wina duże wzięcie mają foliowe peleryny. Mijają minuty, deszcz się nasila. Co mniej odporni na moknięcie udają się w kierunku schodów i chowają się pod dachem. Porządkowi kierują tłumem tak, żeby znalazło się tam miejsce dla wszystkich. 

22:00, deszcz pada już od godziny, końca nie widać. Nikt z obsługi nie wie, co będzie dalej, padają luźne uwagi o tym, że czekać możemy nawet do 23, dopiero po dwóch godzinach organizatorzy mogą podjąć decyzję o niekontynuowaniu spektaklu. 

Mijają minuty, dramat powoli zamienia się w farsę. Każda z osób z obsługi ma swoją wersję tego, co będzie dalej. Młoda panienka kontrolująca bilety twierdzi, że decyzja o odwołaniu spektaklu jest już podjęta organizatorzy zastanawiają się tylko, czy zwracać pieniądze za bilety. W myśl regulaminu jest to możliwe tylko wtedy, kiedy opera nie rozpoczęła się wcale a w naszym przypadku tak nie jest, widzieliśmy przecież całe pięć minut pierwszego aktu. Decyzja ma być podjęta za mityczne "dziesięć minut", taką odpowiedź otrzymujemy parę razy w przeciągu ponad pół godziny. Mniej cierpliwi idą do domu, bardziej zdesperowani idą na drinka mając nadzieję na rychłe zakończyenie całej sprawy. 

23:00, chodzą plotki, że deszcz ma niedługo przestać padać. Panie w eleganckich sukniach i panowie w drogich garniturach płacący paręset euro za bilety w pierwszych rzędach z wdziękiem przeskajują pomiędzy kałużami albo cierpliwie czekają na dalszy rozwój sytuacji. 

23:30, wracamy na widownie. Cały czas kropi, tam gdzie wcześniej siedziała orkiestra utworzyło się małe jezioro, wszędzie walają się mokre poduszki, porwane foliowe płaszcze, zepsute parasole. Nastroje na arenie bardziej wzburzone niż w kuluarach, słychać gwizdy, buczenie, niecenzuralne okrzyki, głównie w obcych językach. Brakuje tylko rac świetlnych i byłoby jak na meczu piłki nożnej. 

23:45, spiker ogłasza, że według stacji meteorologicznej deszcz ma niedługo ustać. Na scenę wchodzą chłopcy z mopami i zaczynają wycierać podłogę. Syzyfowa praca, bo zamiast przestać padać jak na złość deszcz się nasila. Organizatorzy sprawdzili chyba prognozę pogody dla Włoch pod Warszawą...

0:20, spiker daje za wygraną i obwieszcza ostatecznie odwołanie opery. Panienki z obsługi z uśmiechem na ustach kierują nas do kasy znajdującej się na przeciwko amfiteatru, tam mamy dostać zwrot za bilety. Kasa oczywiście jest zamknięta a przy wejściu utworzył się spory tłum. 

0:40, poddajemy się i po bezowocnym czekaniu na otwarcie kas decydujemy się wracać do domu.

Historia zakończyła się połowicznym happy endem. Zamiast oddać pieniądze organizator zaoferował wymianę na dowolne przedstawienie w amfiteatrze w ciągu najbliższych trzech lat. 

Morały z tej historii są dwa. Pierwsze primo: na przedstawienie w amfiteatrze werońskim jest sens iść tylko gdy prognoza pogody nie zapowiada żadnych opadów. Drugie primo: jeżeli organizator może bez skrupułów drwić sobie w ten sposób z publiczności, a ona daje sobą tak pomiatać, to nie ma się co dziwić, że w tym kraju przez ładnych parę lat na stanowisku premiera utrzymywał się podstarzały lowelas z przeszczepionymi włosami - przeciw niemu też prawie nikt nie protestował.

No comments:

Post a Comment