Tuesday, January 8, 2013

Inshallah

Samochodu w Sudanie nie mamy a większość zabytków na prowincji jest z dala od wszelkiej cywilizacji. Dojazd to w miarę prosta sprawa, wystarczy podjechać kawałek lokalnym busem, poprosić o wysadzenie jak najbliżej miejsca, które nas interesuje a pozostałą drogę przebyć pieszo albo na stopa. Powrót jest bardziej skomplikowany, przejeżdżające autobusy z reguły są pełne więc autostop jest często jedynym wyjściem.

Taki powrót mamy w planach z Meroe. Najpierw zwiedzanie starych piramid a potem spacerek do pobliskiej drogi do Chartumu i zaczynamy łapać okazję. Nie czekamy długo, po paru minutach zatrzymuje się koło nas wielka ciężarówka. To nic, że nie ma dwoch kół, kierownica jest po drugiej stronie a na naczepie jest cysterna z gazem. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, wsiadamy i jedziemy prosto do stolicy. 

Wedlug obliczeń po slupkach przy drodze do Chartumu mamy 178 kilometrów i powinniśmy przyjechać tam koło ósmej wieczorem. Inshallah. Rozkładamy się wygodnie w kabinie i podziwiamy okolice. Na przydrożnych polach, drzewach i krzewach rosna torby foliowe, na poboczu co chwila widać resztki opon. Jest sielsko i anielsko.



Czas mija i zaczynają się niezapowiedziane przerwy. Najpierw tankowanie benzyny na stacji w środku niczego. Ot, maly blaszak, parę zardewialych beczek i własciciel przelewający paliwo do baku za pomoca plastikowej rurki.
Potem krótki postoj na poboczu, dosiada się żona kierowcy i jego mały synek. Szybka rozmowa z reszta rodziny i po kwadransie jedziemy dalej.
Teraz kolej na bliżej niezidentyfikowany przystanek kolo drugiej cysterny, potem zwyczajowa herbata i modlitwa wieczorna, aż w końcu jakieś 20 kilometrów od Chartumu gaśnie silnik. Parę bezowocnych prób, ale rozrusznik nie daje sie przekonac. Dookola ciemno, wychodzimy z szoferki i podziwiamy gwiazdy gdy w tym czasie kierowca dokręca coś pod samochodem. Nagle z mroku nocy wyłania sie ktoś inny i zaczyna nas częstować gorącymi racuchami. Potem wraca z wielkim śrubokrętem i po kilku minutach samochód wreszcie zapala. Jedziemy dalej.

W oddali widac juz łunę świateł nad stolica, cel jest w zasiegu reki gdy nagle na środku drogi pada nam skrzynia biegow. Stukocze, trzeszczy, ale samochod ani drgnie. Stoimy na ruchliwej dwupasmówce, koło nas w obie strony śmigaja inne ciężarówki, jak któras uderzy w ten gaz na naszej naczepie to bedzie niezly fajerwerk. Trzeba bylo jednak wczesniej zajrzec temu koniowi w zeby...

Żona i dziecko szykują sie do spania w szoferce, dla nas kierowca usiłuje złapać inny transport. Na nasze szczęście mija nas inny pracownik tej samej firmy i godzi się dowieźć nas do miasta. Zwyczajowa wymiana uprzejmosci i pytań, przez parnaście kilometrów dzielących nas od hotelu wiemy już, że nasz nowy kierowca jest muzułmaninem-komunistą posyłającym dzieci do chrześcijańskiej szkoły. Takie rzeczy to tylko w Sudanie.

Do Chartumu dojezdzamy po 1 w nocy. Przejechanie z Meroe do stolicy zajęło łącznie 9 godzin, średnia prędkość to ciut powyżej 20km/h. Allah tego dnia był dla nas łaskawy, zawsze mogło być wolniej.

No comments:

Post a Comment