Thursday, May 5, 2011

Z pamiętnika podróżnika w czasie

Są dwa proste sposoby na podróżowanie w czasie. Pierwszy to zmiana strefy czasowej. Drugi to wyjazd do kraju będącego na wcześniejszym etapie rozwoju. Wyjazd na Białoruś to połączenie obu.

Przejście od rzeczywistości unijno-schengeńskiej do wschodnio-socjalistycznej jest płynne. Najpierw kontrola graniczna, w miarę sprawna i szybka, żeby nie przestraszyć podróżnika. Potem jazda autobusem do Brześcia - drogi dobre, stacje benzynowe czyste tylko do czasu do czasu przy poboczu widać bilboard nawiązujący estetyką do czasów, gdy w naszych szkołach język rosjski był obowiązkowy.


W miarę upływu czasu oznak przeszłości pojawią się coraz więcej. Stężenie sierpów i młotów na metr kwadratowy rośnie, pojawiają się plakaty sławiące Święto Pracy i Dzień Zwycięstwa (wedle moich szacunków 1. maja przegrywa z 9. maja 1:5). Budynki zaczynają być masywne, monumentalne, pomniki też nie należą do najmniejszych. Ulice w centrum miasta noszą imię Lenina, Marksa, Engelsa, Rewolucji, Niepodległości. Pojawiają się symboliczne drzewka zasadzone przez delegacje fabryk, miast, byłych republik radzieckich, generałów Armii Czerwonej.



Kulminacja ma miejsce w Mińsku, podczas przejazdu do Grodna powoli zaczyna się powrót do przyszłości. Niby jest tu siedmiogwiazdkowy czołg na głównym placu miasta, budynki zdobią ogromne napisy o miłości do Białorusi, na dworcu autobusowym sprzedawczyni biletów jest panią życia i śmierci i robi awanture o byle co. Ale budynki są tu jakby bardziej swojskie, jest deptak z paroma kawiarniami i restuaracjami, Lenin na pomniku trochę mniejszy a kościołów więcej.


  
Podczas całej podróży co chwilę dochodzi do tymczasowego zakrzywienia czasoprzestrzeni. Można na chwilę wrócić do teraźniejszości, na przykład płacąc kartą w wielu miejscach, włączając w to sklepy (wcale nie świecące pustkami, jak opisuje to Wyborcza) lub na poczcie (za znaczki wartości 6zł). Można też cofnąć się w czasie o sto lat lub więcej, na przykład w cerkwii pełnej kobiet ukrywających włosy pod chustką (jak wiadomo w kobiecych włosach czai się diabeł :-)


Powrót przez granicę do Polski to dla odmiany lekcja majsterkowania na czas. Najpierw młodzi Białorusini rozkręcają wszystko co się da i chowają papierosy w oparcia siedzen, ściany przedziałów, podłogę, lampy, grzejniki i co im się tylko pod śrubokręt nawinie. Po pół godzinie do pociągo wchodzą polscy celnicy, rozkręcają pociąg po raz drugi i wyjmują częśc tak skrupulatnie schowanego towaru. Po czym Białorusini dokonują trzeciego rozkręcenia i wyjmują to, czego nie znaleźli celnicy.
Tak na oko celnicy znajdują tylko połowę kontrabandy. Zysk  to podobno 5USD na kartonie papierosów, chętnych do zarobku nie brakuje. Ciekawe tylko, jak długo wytrzymają to pociągi...

No comments:

Post a Comment