Tuesday, October 23, 2012

Wietnam i Kambodża - podsumowanie

Wietnam się podobał, może poza permanentnym oszukiwaniem na kosztach biletów autobusowych i przedawkowaniem backpackerskim w centrum Sajgonu. Kambodża podobała się o wiele bardziej. Ludzie jacyś bardziej mili, naturalni nie traktują turysty jak chodzącego portfela i nawet tłumy w Angkorze nie przeszkadzają tak bardzo.

Ostateczna trasa wyjazdu była jak poniżej:


View Vietnam & Cambodia in a larger map

... a przykładowe ceny wymienione są tu.

Saturday, October 20, 2012

Komercja i propaganda

Zrobić dobre muzeum jest trudno, zepsuć je, niezależnie od tego jak bardzo ciekawy byłby temat, jest o wiele łatwiej. To drugie udało się Wietnamczykom koncertowo, dwie ekspozycje dotyczące wojny z USA to przykład fuszerki pierwszej klasy.

Tunele Viet Congu w Cu Chi zamienione zostały w Disneyland. Te w Ben Dinh, gdzie zajeżdżają wszystkie zorganizowane wycieczki z Sajgonu, stworzone zostały specjalnie pod turystow i nie były nigdy wykorzystywane podczas wojny. Mimo tego frajda z przejścia się parędziesiąt metrów w dusznym i wąskim tunelu zamieszkanym przez nietoperze byłaby nawet spora, gdyby nie inne "atrakcje" oferowane na miejscu. Można wybierać między propagandowym filmem pokazującym jak źli Amerykanie walczyli z miłujacymi pokój wietnamskimi chłopami. Można postrzelać sobie z karabinu, do wyboru są zarówno M16 jak i Kałasznikow, w zależności od tego, której ze stron kibicowało się podczas wojny. Można kupić sobie oryginalne pamiątki z łusek po nabojach (samoloty, armaty i inne takie), sandały Viet Congu zrobione ze starych opon, amerykańskie kultowe zapalniczki Zippo albo czapki z daszkiem zrobione z puszek po coca-coli. Makabra...



 Muzeum Wojny Wietnamskiej zrobione jest dla odmiany w klimacie orwellowsko-goebbelsowskim. To propaganda w czystej postaci potwierdzająca starą prawdę o tym, że historię piszą zwycięzcy. Efekty wykorzystywane do zszokowania odwiedzających są proste. Mamy więc zdjęcia z demonstracji z calego świata nakazującymi wycofanie się Amerykanów z Wietnam. Do tego masa fotografi ofiar ataków chemicznych albo masakr ludności przez wojska Południa i ich sprzymierzeńców a w niektórych przypadkach nawet "relikwie" w stylu: studnia do której wrzucono rodzinę chłopów albo talerze i garnki pozostałe po spaleniu wioski. Historia wojny przedstawiona jest w sposób tendencyjny.


Nikt przy zdrowych zmysłach nie wątpi w to, że Amerykanie w Wietnamie postępowani w sposób delikatnie mówiąc mało humanitarny. Ale przy o wiele mniejszym potencjale technicznym porównywalnie okrutna była też druga strona konfliktu, o czym ekspozycja z wiadomych powodów nie wspomina wcale. 
Jedyny powód, dla którego warto jest wstąpić do muzeum to seria świetnych fotografii i reportaży z Wietnamu w czasie wojny. Głownie autorstwa fotografów zachodnich, mających niemaly wkład w zakończenie wojny. Gdyby nie presja opinii publicznej, kto wie jak długo Pólnoc byłaby w stanie walczyć -  straciła w całym konflikcie cztery razy więcej ludzi niż Południe i dwadzieścia razy więcej niż USA. W dłuższym okresie wynik był raczej przesądzony. 

Thursday, October 18, 2012

River food

W delcie Mekongu można zakochać się od pierwszego wejrzenia.

Przyjazd do Can Tho, hotel niedaleko dworca autobusowego, restauracja niedaleko hotelu. Szybkie spojrzenie na menu – wszystko po wietnamsku. Lekka konsternacja, bo nawet wszechobecnej zupy pho nie ma. Ludzie naookolo przyglądają się nam uważnie, białego człowieka nie widziano tu chyba od lat. Mężczyzna ze stolika obok częstuje wietnamską wódką i krewetkami. W akwariach pod ścianą pozycje z menu trzymane są w sposób bardziej zrozumiały, pod postacią żywych zwierząt.




Rzut oka na węże, ropuchy, kraby i inne nienazwane stworzania i już wiadomo, że dziś wyjątkowo eksperymentów kulinarnych nie będzie. Dla bezpieczeństwa żołądka lepiej pozostać przy krewetkach i rybie. Próbowaliście kiedyś jeść smażoną rybę pałeczkami?

Knajpa z drewna i blachy falistej a w jej wnętrzu dziewczyny w krótkich spódniczkach i w szpilkach sprzedają piwo. Kawałek dalej paru nastolatków w rytm muzyki z wielkich głośników tańczy na środku ulicy breakdance nie zważając na przejeżdżające koło nich motory. Chyba tak właśnie wygląda Wietnam od tej mniej turystycznej strony.

Wednesday, October 17, 2012

Kambodża - o tym nie piszą w przewodnikach

Kambodża to chyba jedyne miejsce, w którym za śmieszne pieniądze przejechać się można batmobilem.


Jak na kraj po przejściach mieszkancy mają dość wysoki poziom autoironii. W autobusach puszczane są amerykańskie filmy klasy C traktujące o wojnie w Wietnamie i okolicach, ze szczególnym naciskiem połozonym na przygody Johna Rambo. Nie ma co narzekać, w porównaniu z kambodzańskim kabaretem albo piosenkami karaoke filmy wojenne to rozrywka na niezwykle wysokim poziomie.

Ruch prawostronny traktowany jest jako luźna rekomendacja. Miejscowi ścinają zakręty, jeżdżą pod prąd, zawracają w najmniej spodziewanym momencie. Jazda wypożyczonym skuterem po drogach to walka o przetrwanie.

Chcesz się poczuć jak celebryta? W Wat Banan turystów jest tak mało, że każdy biały człowiek jest sensacją, zdjęcie z nim chce sobie zrobić buddyjski mnich albo khmerska nastolatka. 

Tuesday, October 16, 2012

Jak nie robić zdjęć w podróży

Nasz przyjazd do Phnom Penh zbiegł się ze śmiercią Norodoma Sihanouka. Rekordzista Guinnessa w kategorii sprawowania róznych funkcji politycznych był dwukrotnie królem Kambodży, a także jej księciem, prezydentem, premierem, nie wspominając nawet o wielu stanowiskach w rządach na uchodźctwie. Przetrwał kolonizację francuską, wojnę domową, zamach stanu, próby zabójstwa i terror Czerwonych Khmerów. Materiał na scenariusz dla kasowego filmu. 

Na wieść o jego śmierci  pod pałacem królewskim zaczeli gromadzić się mieszkańcy Phnom Penh chcący oddać zmarłemu ostatni hołd.


Chwila wzniosła i fotogenicza, choć niektórzy dla zrobienia fotki, która potencjalnie wygra World Press Photo posunęli się chyba za daleko...


S-21

S-21 to miejsce, w którym przekonywano mieszkańców Kambodży o wyższości ustroju Czerwonych Khmerów nad wszystkimi innymi. Była szkoła zamieniona w więzienie dla oponentow reżimu - do tej kategorii zaliczano zarówno urzędników wcześniejszego rządu jaki i ludzi, którzy z głodu ukradli miskę ryżu. Pod wpływem tortur każdy prędzej czy później przyznawał się do współpracy z CIA albo z Wietnamem i podawał nazwiska znajomych jako swoich wspólników. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.


Pol Pot i większość przywódców Czerwonych Khmerów nie została nigdy osądzona. Tylko paru z nich zostały przedstawione zarzuty, procesy trwają albo ogłoszone zostały wyroki dożywocia. Stosunek prostego ludu do dawnych oficjeli wydaje się jednak jednoznaczny.


Przez więzienie przewinęło się ok 20 000 osób, po kilku miesiącach tortur ogromna większość z nich została zamordowana. To miejsce pamięci narodowej, odwiedzających prosi się o zachowanie powagi stosownej do okolicy, w której przebywają. A tymczasem na dziedzincu...



Monday, October 15, 2012

Kolejowa zagadka

Z wioski A koło Battambangu odjeżdża pociąg. W tym samym czasie po tym samym torze z wioski B parenaście kilometrów dalej rusza drugi pociąg w kierunku wioski A. Po jakim czasie następi zderzenie?
Odpowiedź poprawna: nie nastąpi. Gdy pociągi się spotkają, ten mniej załadowany zostanie szybko rozebrany, żeby ustąpić miejsca drugiemu. 



Po Francuzach pozostała w Kambodży w miarę rozwinięta sieć połączeń kolejowych, po niechętnym wszelkiemu postępowi i nowoczesności Czerwonych Khmerach ostało się tylko trochę starych szyn. Poruszać się po kraju trzeba, potrzeba matką wynalazków więc z kawałków bambusa i stali zbudowno minipociągi. Pierwotnie napędzane siłą mięśni z czasem dorobiły się małego silnika i z prędkością do 50km/h pędzą po nierównym torze dowożąc ludzi z wioski do wioski.


Chodzą słuchy, że rząd Kambodży chce odremontować całą sieć kolejową a co za tym idzie, zlikwidować bambusowe pociągi. Sądząc po fatalnym stanie szyn, po których podróżowaliśmy, dochodom z turystów i poziomie korupcji w tym kraju nie zdarzy się to raczej szybko.

Sunday, October 14, 2012

Battambang kulinarnie

Battambang miał być ładnym kolonialnym francuskim miastem; pierwszy przymiotnik dodany został zdecydowanie na wyrost. Miasto jak miasto, bez większych szaleństw, z jednym wyjątkiem - nocny rynek to miejsce warte odwiedzenia przez każdego smakosza ekscentrycznych dań. Do wyboru mamy klasyczne buny:


... smażone mięso w liściu lub bez...


...dla wegetarian są też same liście...


... a dla prawdziwych smakoszy szaszlyki z jajek...


To ostatnie danie musi być wielkim wyzwaniem dla żołądka: podczas smażenia z jajek wycieka coś dziwnego a ich wnętrze robi się czarne. Konsumpcję tego cuda odłożyliśmy na następny pobyt w Kambodży.

Saturday, October 13, 2012

Dom wschodzącego słońca

Dwa argumenty za tym, żeby w trakcie urlopu zwlec się z łóżka przed piątą rano i wraz z setkami innych ludzi oglądać wschód słońca nad Angkor Wat.

  
 
Tłumow przy oglądaniunie nie ma się co bać. Większość turystów w tych regionach to Azjaci, co daje nam niesamowitą przewagę: przy robieniu zdjęć nie trzeba pchać się do przodu żeby złapać dobre ujęcie, wzrostem i tak góruje się nad 90% innych ludzi. A biedni Chinczycy, Japończycy czy Tajowie muszą podskakiwać, wyciągać do góry ręce z aparatami albo przeciskać się przed innych.

Friday, October 12, 2012

Miasto

Wielka kupa kamieni, jak to ktoś kiedyś poetycko określił. Niby prawda, ale ta kupa kamieni ma tysiąc lat i była swego czasu największym miastem na świecie. Kiedy w Londynie mieszkało marne 50 tys. ludzi, w Mieście bylo ich prawie milion.W czasach preindustrialnych nie miało żadnych konkurentów, drugie co do wielkości Tikal było prawie dziesięć razy mniejsze.
 

"Miasto" to po khmersku Angkor.

Dziś nie jest już stolicą potężnego państwa, toczy za to nierówną walkę z przyrodą i milonami turystów, chcącymi obejrzeć malownicze ruiny a przy okazji przejechać się na słoniu. To niezła lekcja pokory dla dzisiejszych metropoli.

Tuesday, October 9, 2012

Zrób to sam, odc. 16 - wietnamskie jedzenie

Jeden z wietnamskich władców kazał podobno gotować dla siebie codziennie 50 potraw przez 50 kucharzy. Dziś dla kontrastu coraz częściej trzeba przygotowywać sobie jedzenie samemu. Przepis na jedno z najprostszych dań wygląda następująco:

1. Gromadzimy składniki na stole


2. Bierzemy do ręki papier ryżowy i kladziemy na nim masę różnego zielska


3. Dodajemy do tego marchewkę i kapustę


4. Na to wszystko kładziemy mięso kurczaka nadziane na patyk


5. Zawijamy wszystko w papier ryżowy, sciskamy mocniej i wyciągamy patyk.


6. Maczamy tego sajgonko-gołąbka w sosie


Potrawa gotowa, w następnym odcinku przejdziemy do bardziej zaawansowanych dań. Zwiastun poniżej:


Sunday, October 7, 2012

Hoi An

Hoi An na pierwszy rzut oka wygląda na turystyczną stolicę Wietnamu. Mnóstwo hosteli, hoteli, darmowych bezprzewodowych dostępów do internetu, biur podróży oferujących wypady po bliższej i dalszej okolicy, knajpy i restauracje na każdym kroku i permanentne zaproszenia miejscowych "pleeeeaaseeeeee come visit my shop". Blond chłopcy z Australii i panowie z brzuszkiem (pewnie gdzieś z Europy) paradujący w koszulkach z napisem "Good morning Vietnam" albo w trójkątnym słomianym kapeluszu na głowie. Happy hour w każdej knajpie, do kompletu na każdym kroku sklep z ubraniami albo krawiec.



Mimo dużego zagęszczenia turystów im dłużej się tu przebywa tym bardziej miasto przypada do gustu, szczególnie wieczorem, gdy jednodniowi wycieczkowicze wracają do domów a deszcz przegania co bardziej wrażliwych do ich klimatyzowanych pokoi hotelowych. Kolorowe lampiony rozświetlają miasto, odbijają się w mokrych chodnikach i w rzece. Stare kolonialne budynki z gustownie odpadającą farbą w półmroku wyglądają jak z innego świata. Ze świątyń dobiega rytmiczna buddyjska mantra a kojąca uszy wietnamska muzyka (przypominająca miauczenie kota...) roznosi się po okolicy. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. 





Saturday, October 6, 2012

Welcome to Vietnam

12 godzin w samolocie, pół godziny w autobusie, 16 godzin w pociągu, 10 minut mototaxi, godzina w kolejnym autobusie i na koniec 15 minut spacerkiem – w ten szybki sposób można z Europy dostać się do hotelu w Hoi An w Wietnamie a w międzyczasie zostać oszukanym na kosztach biletów ładnych parę razy.

Pierwszy dzień w nowym kraju z reguły oznacza płacenie frycowego – nie zna się miejscowych realiów, ceny w przewodnikach są z reguły nieaktualne a relacje przeczytane w internecie jakoś wypadają z głowy. Poza oficjalną taryfą kolejową za pozostałe środki transportu podawano nam cenę z kosmosu. Dobrze, że był to kosmos wietnamski, bo pomimo przepłacania, począwszy od dwukrotnego za pierwszym razem do tylko 20% więcej ostanim roztrwoniliśmy w ten sposób całe 5 usd.

Co ciekawe, w knajpach i sklepach nikt kantować nie próbował, widocznie zawyżanie cen to tylko taka lokala przypadłość transportu kołowego.