Friday, December 30, 2011

Krótka lekcja strzyżenia wielbłądów.

Jak powszechnie wiadomo, wielblądy bardzo dbają o własny wygląd, szczególnie o długość sierści. Im dłuższa, tym lepsza. Niestety, ludzkie kanony piękna są troszkę inne, zwierzę ma być ostrzyżone na jeża, żadnych hipisowskich loczków ani końskiego ogona. Jak więc zabrać się do strzyżenia wielbłąda, gdy on wcale tego nie chce?

Krok pierwszy: wykręcamy zwierzakowi ogon. Naturalną reakcją wielbłada jest uklęknięcie na przednie nogi. A my tylko na to czekamy bo...
Krok drugi: to związanie przednich i tylnich nog. Wielbład jest w pułapce, sprowadzony do parteru, przewrócony na bok i strzyżenie można zacząć.


Krok trzeci: po przycięciu sierści z boku przywracamy zwierzaka do pozycji pionowej ale cały czas na kolanach. Teraz kolej na szyję i grzywkę. Jakby wielbład próbował protestować (a robią to wszystkie)...


...to subtelnie łapiemy go za mordkę. Ochota do buntu przechodzi mu w jednej chwili.


Krok czwarty: podcinanie ogona, ważne żeby tą istotną fazę procesu strzyżenia nadzorowało jak najwięcej osób.


Krok piąty:  pamiątkowe zdjęcie strzyżącego i strzyżonego.


I na tym koniec. Proste, prawda?
A co w tym czasie robią koledzy, wielbłąda oczywiście? Przyglądają się biernie jego męczarniom... 


... uśmiechają się z przekąsem ciesząc się z nieszczęścia innego...


... albo nudzą się jak mopsy.


Zbrojnych prób odbicia strzyżonego nie ma się co obawiać. A więc wielbłądzi fryzjerzy, do dzieła!

Thursday, December 29, 2011

Takie tam, z Kuwejtu

Do zamieszkania w tym samym pokoju hotelowym parze potrzebny jest certyfikat małżeństwa. Gorzej, jeżeli ma się mniej niż 30 lat, wtedy żaden papierek nie pomoże, wynajęcie pokoju jest prawnie zabronione. W minibarku tylko bezalkoholowe piwo i soczki. A gdy otworzysz szufladę żeby wrzucić tam swoje brudne skarpetki, zobaczysz minikompas wskazujący zawsze jeden kierunek:


Witamy w Kuwejcie, kraju ropy naftowej, wielbłądów, prohibicji i braku wieprzowiny. I narodowego komunizmu utopijnego, gdzie każdemu małżeństwu Kuwejtczyków państwo funduje trzypokojowy dom, filipińską  nianię, hinduskiego szofera i becikowe w wysokości ponad 1000zł .... miesięcznie i to osobno na każde dziecko. Każdemu według jego potrzeb, a potrzeby Kuwejtczyka są spore. Emir dba o swoich poddanych i chce, żeby kiedyś znowu stanowili większość we własnym kraju. Póki co dobijają do 45% społeczeństwa, ale w ilości flag na metr kwadratowy biją każdą inną narodowość.


Sunday, December 18, 2011

Nürnberg, Nürnberg über alles

Norymberga to kwintesencja niemieckości. Tu przechowywane były insygnia koronacyjne cesarzy niemieckich. Tu mieszkali Albrecht Dürer i Veit Stoss (ten drugi znany u nas bardziej pod nazwiskiem Wita Stwosza). Stad pochodzą słynne nürnberger bratwürste czyli małe kiełbaski. Tutejsza starówka pełna jest ceglanych gotyckich budowli.


Pewnie dlatego Adolf właśnie tutaj postanowił od 1927 r. organizować coroczne przedstawienia  propagandowe z cyklu światło i dźwięk czyli zjazdy NSDAP.

Każdy ze spędów miał swoje pompatyczne hasło przewodnie. Był Zjazd Honoru, Zwycięstwa, Wolności, Pracy. Ostatni z nich miał być Zjazdem Pokoju i rozpocząć się 2 września 1939r. Ale w ostatniej chwili zmieniono chyba cala koncepcje, zrobiono sesje wyjazdowa i wysłano nazistów w celu szerzenia idei pacyfizmu do Polski...

Zjazdy partyjne to nie tylko defilady i zbiorowe prostowanie prawej reki. To tez festyn ludowy ze spora ilością piwa, kiełbasek i innych przyziemnych rozrywek. Na tyle przyziemnych, ze nawet w raportach tajnej policji znaleźć można narzekania na to, ze przedstawiciele rasy nadludzi pomimo zakazu próbowali przedostawać się do dzielnicy zamieszkanej przez prostytutki.

Dla zapewnienia godziwej oprawy zjazdów na południu miasta rozpoczęto budowę betonowych kolosów. Powstać miała hala kongresowa zdolna pomieścić 50 tys. osób. Na Luitpoldarena defilować mogło 150 tys. SSmanów. Na Polu Marsowym, większym niż 80 boisk piłkarskich swoje zdolności demonstrował Wehrmacht. Stadion miejski dostał imię Hitlerjugend i był miejscem zabaw młodziaków Adolfa. Drugi stadion miał być największym na świecie i pomieścić ponad 400 tys. widzów (dla porównania obecny rekordzista to stadion w Phenianie dla marnych 150 tys. ludzi). Wszystkie budowle miały być monstrualne, czyżby ktoś miał kompleks małego fiutka?

Źródło: Wikipedia
W 1939 Niemcy zaczęli tournee po Europie i przestali odwiedzać Norymbergę. Budowę przerwano. 

A co zostało z tego dzisiaj? Kiełbaski doczekały się ochrony Unii Europejskiej i ich nazwa jest prawnie zastrzeżona. Na dawnym stadionie miejskim swoje mecze rozgrywa drużyna Bundesligi. Na polach defiladowych co roku organizowany jest festiwal muzyki rockowej. W dawnej hali kongresowej otwarto parę lat temu muzeum poświęcone nazizmowi i samym zjazdom. Elektrownia zapewniająca kiedyś prąd dla całego terenu zjazdów to dziś klub fitness i fast food. 

Ale wystarczy jeden rzut oka żeby domyśleć się co tu kiedyś było. 



Saturday, December 17, 2011

Rynki bożonarodzeniowe - poziom podstawowy

Główny punkt każdej zimowej wycieczki do Niemiec to rynki bożonarodzeniowe. To prawdziwa instytucja, państwo w państwie. 2500 rynków w całym kraju. 160 milionów odwiedzających. Odporne na kryzys finansowy, wielu sprzedawców z utargu grudniowego jest w stanie utrzymać się przez cały rok. Czas żniw dla branży hotelarskiej i kieszonkowcow.

Pięć żelaznych aktrakcji do zaliczenia dla każdego odwiedzającego:

1. Coś dla ciała czyli stoisko z grzanym winem, często o różnych smakach, z dolewką rumu albo innego wysokoprocentowego napoju, sprzedawanego w kubkach tradycyjnych lub bardziej fantazyjnych. 


Tuż obok smażona kiełbaska w bułce zalana masą musztardy. Sprzedawcy często pochodzą z Polski, czasami udaje się załatwic kolejną dolewkę gratis :-)
2. Coś dla ciała, ale już nie artykuł pierwszej niemieckiej potrzeby - czyli wyroby piernikopodobne (te z Torunia są lepsze), owoce w czekoladzie, wyroby z anyżku, smażone kasztany i inne takie.


3. Coś dla ducha, a konkretniej mówiąc jego poczucia estetyki. I tu dopiero na dobre zaczyna się wydawanie pieniędzy. Mamy bombki choinkowe w różnych kształtach i kolorach, włączając w to biuściaste panienki w gorsetach, butelki piwa, precle i Mikołaja z Mission Impossible.


Mamy ceramicze domki zamieszkane przez ceramicznych ludzików otoczone ceramicznymi drzewkami.


To samo w wersji drewnianej w asortymencie parokrotnie większym i o wiele bardziej szczegółowym, czytaj malutkie walki do ciasta, minizestaw narzedzi ogrodowych, szafki na ubranka, krzesełka i inne cuda. Wszystko potwornie drogie (2cm kawałek pomalowanego drewienka za 2€ ?!?), spłacenie długów Grecji wyszłoby pewnie taniej niż urządzenie całego mini-gospodarstwa domowego.

4. Cos dla błędnika czyli karuzele swiecące się kolorowymi żarówkami, bardziej popularne wśród dorosłych niż wśród dzieci.

 
5. Coś z kompletnie innej beczki, zrzucone pewnie w środek świątecznego klimatu przez kosmitów. Do tego worka zaliczyć można stoiska z posążkami Buddy, sprzedawców skórzanych portfeli i budki z sushi.  Cóż, taka jest cena globalizacji.

Dodatkowe atrakcje następnej zimy, po odwiedzeniu conajmniej dziesięciu rynków i przejściu na poziom dla zaawansowanych. Wtedy będzie o rynkach erotycznych, podziemnych i rybnych.