I śmieszno i straszno – w tych
słowach można pokrótce opisać wizytę w strefie zdemilitaryzowanej,
oddzielającej od siebie Koreę Północną od Południowej.
Na
dzien dobry
serwowany jest krótki briefing, podczas którego sierżant Coxley
uprzejmie
informuje, że jakbyśmy chcieli uciec na Północ, to on z kolegami będą
nas gonić tylko do przekroczenia przez nas granicy, potem jesteśmy
zdani na siebie. Wyjaśnia też, co wolno a czego nie wolno robić
turystom odwiedzającym ten jedyny w swoim rodzaju kawałek świata. Nie
wolno na przyklad machać do Północnokoreańczykow ani być ubranym w
sposób niewłaściwy, bo Kim od razu wykorzysta to w swoich materiałach
propagandowych. Potem sierżant opowiada nam historie o pojedynku na
wysokość masztu z
flagą czy ilość pięter w budynkach po obu stronach (Korea Północna
wygrała bezapelacyjnie 2:0). Trochę mniej wesoło robi się przy
opowieści o ścinaniu drzewa rosnącego w obrębie strefy. Próba ta w
pierwszym podejściu zakończyła się śmiercią amerykanskich żołnierzy a
dopiero drugie podejście było sukcesem, po uprzedniej mobilizacji sporej części
wojska amerykańskiego, włączając w to lotniskowiec i eskadrę bombowców.
Na koniec
briefingu serwowana jest historia radzieckiego dziennikarza, który
uciekając z północy na południe wywołał małą wojnę pomiędzy obiema
stronami, z ofiarami śmiertelnymi włącznie.
Jedziemy na właściwą granicę,
mijając po drodze pola minowe, druty kolczaste i zapory przeciw
czołgom. Znane ze zdjęć i ekranów telewizorów baraki, w których obie
strony od czasu do czasu spotykają się, żeby ponegocjować, nie
wyglądają zbyt imponująco. Granica pomiędzy dwoma wrogimi krajami to
zwykły krawężnik albo miejscami białe słupki. Mimo to napięcie czuć w
powietrzu, choć bojowa postawa taekwondo żołnierzy Południa
ochraniającyh nas przed złymi zakusami z Północy wywołuje równocześnie uśmiech na
twarzy. Aż chce się uszczypnąć takiego człowieka – manekina żeby
zobaczyć jak zareaguje.
Dalej mamy panoramiczny widok na
Imperium Zła, z wioską propagandową na pierwszym planie. Budynki śliczne, ale prawdopodobnie nikt w nich nie mieszka i są tylko
betonową konstrukcją niepodzieloną nawet w środku na piętra. Trochę na prawo widok na okoliczne wzgórza, na których zgromadzona
została artyleria zdolna w krótkim czasie zmieść z powierzchni Ziemi Seoul.
Wychodzi na to, że bezpieczniej jest stać na granicy pod czujnym
okiem amerykańskich żołnierzy niż pić piwo w knajpie w
południowokoreańskiej stolicy.
W programie jest też wizyta w pięknym dworcu
kolejowym, z którego kiedyś odjeżdżać mają pociągi na północ a póki
co sluży jako kolejna atrakcja turystyczna.
Jest
też wizyta w jednym z podziemnych
tuneli, zbudowanych przez Północ, żeby potajemnie przerzucić swoją
armię pod granicą na terytorium wroga. Wychodzą tu na światło dzienne
braki kadrowe w wojsku Kimów, pierwszy lepszy geolog wyjaśniłby im, że
zamaskowanie prawdziwego celu budowy tuneli poprzez wymazanie ich ścian
węglem i tłumaczenie, że to tylko kopalnia, nie jest zbyt
wiarygodne bo w okolicy węgla po prostu nie ma.
A przy wszystkich tych atrakcjach mamy
możliwość wejścia do dobrze zaopatrzonych sklepów dla turystów, kupić
północnokoerańską wódkę z żeń-szenia, figurki żołnierzy z obu stron
albo zdemilitaryzowany ryż.
Strach i smierć już dawno zostały
skomercjalizowane. Widać to w
Wietnamie, widać to równie dobrze w
strefie zdemilitaryzowanej w Korei. Więcej w tym kolorowego Disneyladnu niż
zastanawiania się nad losem ludzi, którym nie dane jest żyć w tak
komfortowych warunkach, jak nam.