Pierwszy dzień w Kazachstanie i już od początku są przygody.
Na dzień dobry udało mi się zdemolować system do zakupu biletów kolejowych - moja karta kredytowa zablokowała dwa automaty do sprzedaży biletów i facet odpowiedzialny za konserwacje błagalnym głosem poprosił mnie o skorzystanie z tradycyjnej formy i podejście do okienka; miał już dość resetowania terminali. Kolejka do kasy była na półtorej godziny, można było pooglądać sobie mozaiki na ścianie oraz sierpy i młoty na marmurowych kolumnach.
Potem była wizyta w meczecie, gdzie miejscowy neofita mieszanką rosyjskiego i arabskiego przekonywał mnie do przejścia na islam. Podobno po śmierci w raju będę miał zawsze 30 lat a moje żony, wieczne dziewice, 14. Nie skorzystałem, to trąci pedofilią.
Kolejny punkt programu to targowisko, tu udało się uciec przeznaczeniu i nie dać sobie przepowiedzieć przyszłości przez lokalną wróżkę. Ale wygląd miała wiarygodny.
Sobota = dzień ślubów, więc na parki trwa najazd nowożeńców robiących sobie zdjęcia. Romantyczne tło to pomnik poległych w Drugiej Wojnie Światowej.
Na koniec wieczorny wypad na impreze. Środek transportu to prywatny samochód złapany na ulicy, znaki szczególne - kierownica z drugiej strony. Dotarcie na miejsce oznacza długie kluczenie po mieście, włączając w to jazde na wstecznym biegu po drodze szybkiego ruchu. Bo nazwy ulic i numery domów są dla mięczaków, o wiele latwiej trafić do celu wiedząc, że koło stacji benzynowej jedzie się prosto, potem koło sauny w lewo, trzysta metrów dalej trzeba się zatrzymać, wysiąść z samochodu a potem juz z górki - w lewo, prosto, w prawo i na końcu skręcić w trzecią bramę... :-)
Aż strach pomyśleć, co będzie jutro.
No comments:
Post a Comment